ciąża,  MTHFR,  PAI-1,  polimorfizm,  życie

I trymestr ciąży – badania prenatalne, dieta, leki i niesamowity spokój wewnętrzny

Odkąd dowiedziałam się, że jestem w czwartej ciąży czas zaczął biec w inny sposób.
Do tego stopnia, że choć początkowo myślałam, iż fala postów „ciążowych” zaleje tego bloga – przez dwa miesiące nie napisałam nic.
8 stycznia 2018 roku, jako dzień „To niemożliwe, jestem w ciąży!„, przeszedł do historii. Po pierwszej konsultacji z moją panią ginekolog, USG, badaniach i otrzymaniu konkretnych zaleceń wysłałam masę wiadomości do bliskich z prośbą o modlitwę. Potrzebowaliśmy jej my i potrzebował jej nasz dzidziuś. Natychmiast poczułam ten szturm na Niebo – właściwie od samego początku noszę w sercu ogromny pokój i spokój, podobnie jak mój Mąż. Tylko kilka razy obawy i lęk wkradły się niepostrzeżenie, ale natychmiast rozprawiałam się z nimi modlitwą. Patrząc realnie – obawy są uzasadnione, w końcu trzy poprzednie ciąże zakończyły się bardzo wcześnie. Pisałam o tym TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ. Tym razem jednak świadomie nie chcę pozwolić na to, żeby zatruwały mi kolejne tygodnie życia.
CO SIĘ WYDARZYŁO PRZEZ TE DWA MIESIĄCE?
Za nami kilka wizyt w gabinecie lekarskim i stałe monitorowanie rozwoju dzidziusia oraz poziomu homocysteiny i kwasu foliowego, witaminy B12, TSH, d-dimerów i przepływów krwi. Najpiękniejszy moment, który będziemy wspominać do końca życia to ten, kiedy usłyszeliśmy bicie serca maleństwa! To jest po prostu niesamowite, że w takiej okruszynie bije już serduszko! Widok miarowego pulsowania znanej wszystkim z filmów o lekarzach kreski na ekranie maszyny wzruszył mnie do głębi. To jest naprawdę cud. Nie potrafię pojąć, że tak łatwo przychodzi ludziom w dzisiejszych czasach twierdzić, że ten „zlepek komórek” jeszcze nie jest człowiekiem, że to nie jest życie.
A na obrazie USG z 12 tygodnia obraz dziecka jest tak realny i taki „ludzki”, że patrząc na ekran też uroniłam parę łez ze wzruszenia. Najbliżsi już nawet ustalali po układzie rączek i buzi do kogo maluch jest podobny:)
Wyniki badań prenatalnych – prawidłowe! 
***
Systematyzując pewne informacje:
PRZEBIEG CIĄŻY W I TRYMESTRZE
Na początku miałam kilka trudnych dni – przede wszystkim nie mogłam znieść zapachów jedzenia, a sama myśl o tym, że mam ugotować coś z kaszy gryczanej powodowała odruch wymiotny. Będąc na diecie rotacyjnej i mając bardzo ograniczone pole manewru dopadł mnie zupełny spadek formy w kwestii planowania posiłków i gotowania tak, żeby mi smakowało. I, co najgorsze, złamałam się w kwestii niejedzenia białego cukru. Zaczęło się niewinnie od zdrowego ciasta słodzonego daktylami. Aż pewnego dnia, po odwiedzinach znajomych wyczyściłam do cna opakowanie po badziewnych wafelkach ze sztucznym kremem kakaowym. Matko, jakie to było dobre w tamtym momencie! Zaczęła się jednak zła fala – dzień po dniu wyczyściłam szafkę po prawie wszystkich słodyczach pozostałych po świętach. Zostały dwa opakowania czekoladek z alkoholem, których wiadomo było, że nie tknę, choć próbowałam „obrać” zębami z czekolady parę sztuk. Upadłam. Jak się z tym czuję? Oczywiście do bani, bo ponad dwa lata dawałam sobie doskonale radę i byłam z siebie dumna. Żeby jednak nie popaść w totalne przygnębienie przyjęłam z pokorą fakt upadku dietetycznego i postanowiłam odciąć się od źródeł pokus i po prostu wrócić do dobrych nawyków. Raz się udaje, a raz nie.
Oprócz tej nadwrażliwości węchowej i mdłości przez kilka dni – właściwie czuję się świetnie. Nie jestem senna jakoś przesadnie, do toalety chodzę owszem, często, ale nie jest to uciążliwe, jedyny taki faktycznie niefajny stan to ból piersi. Raz większy a raz mniejszy.
Dyskomfort powoduje uczucie, jakbym była opuchnięta w obszarze brzucha. Nie wiem czy to kwestia rozszerzenia diety (o czym za chwilę), hormonów, czy po prostu ciąży, choć wydaje mi się, że jeszcze za wcześnie na uwidacznianie  się „brzuszka”.
DIETA W CIĄŻY
Błogosławiony niech będzie stan błogosławiony! W dniu największej niechęci do diety rotacyjnej napisałam do mojej pani dietetyk, żeby ratowała i pozwoliła włączyć coś do listy produktów, bo nie wytrzymam. Kontaktowałam się z nią też w 5 tygodniu ciąży i wówczas zaleciła podtrzymywanie rotacji, tym razem jednak kazała mi się jak najszybciej umówić na wizytę. Do czasu owej wizyty, jako że wyjechaliśmy z Mężem na tygodniowy urlop, delikatnie eksperymentowałam sama dodając po jednym produkcie dziennie, bo inaczej umarłabym z głodu nie mogąc patrzeć na to, co konsumuję nieustannie od 4 miesięcy.
Podczas wizyty usłyszałam najcudowniejsze słowa: koniec z rotacją!!!!
Bogu niech będą dzięki!!!
Mogę jeść wszystko oprócz mleka i przetworów, glutenu i cukru – zarówno w postaci słodyczy, słodzideł jak i nadmiaru owoców (oj). Ale fakt włączania do diety wszystkich warzyw, strączków i koniec z codziennym gotowaniem uskrzydliły mnie zupełnie!!!
Co ciekawe, zauważyłam jeden wielki minus, z którym nie mogę sobie na razie poradzić – nie mam motywacji do planowania posiłków tak, jak przy rotacji i od miesiąca na bieżąco wymyślam, co będziemy jeść. A to nie jest dobre i mając w pamięci tę fantastyczną oszczędność czasu i pieniędzy, gdy przygotowywałam jadłospis i szłam na zakupy raz w tygodniu, nie potrafię zrozumieć czemu teraz tego nie ogarniam?!
LEKI I SUPLEMENTY
Medykamenty to kluczowa sprawa przy polimorfizmach MTHFR i PAI-1. Moja pani ginekolog zaleciła mi Modulatory homocysteiny Solgara, po których homocysteina nie chciała wcale spaść do wymaganego poziomu. Skonsultowałam temat z nutrigenomikiem – kobietą, która zajmuje się panelami metylacyjnymi i ustawianiem suplementacji pod konkretne mutacje. Dowiedziałam się od niej, że przy moim zestawie mutacji nawet minimalna ilość „normalnego” kwasu foliowego jest szkodliwa i powinnam brać tylko metylowany. Zaleciła mi inne witaminy, których cena mnie powaliła (250 zł za opakowanie na 1,5 miesiąca). Ale czytając skład i opinie wiedziałam, że to mądre posunięcie. Na własną rękę zmieniłam więc witaminy, ale pozostałych zaleceń trzymam się kurczowo. Zestaw ten przedyskutowałam też z „moją” panią dietetyk, która wcześniej zaleciła mi także różne suplementy i na chwilę obecną mój codzienny zestaw to:
Acard 75 – rano po I śniadaniu
Witaminy Optimal prenatal (do kupienia tylko przez sklep Muscle-Zone) – podczas I lub II śniadania
Clexane 0,4 – 6 godzin po podaniu Acardu
Omega3 – 1000mg wieczorem
Witamina D3 (biorę Devikap – taniutki za opakowanie, ale na receptę) – wkraplam 6-8 kropli na łyżkę z oliwą albo bezpośrednio do ust po rozgryzieniu kapsułki z kwasem Omega3
Luteina – 2×100 wieczorem przed snem
OPIEKA MEDYCZNA
Potrzebuję lekarza, któremu ufam i mam poczucie, że on wie co robi. Moja pani ginekolog tylko tymi modulatorami homocysteiny zasiała we mnie troszeczkę niepewności i, żeby mieć jakiekolwiek odniesienie, umówiłam się do naprotechnologa, żeby skonfrontować zalecenia. Myślę, że wiem, co pomyśli o mnie w tym momencie każdy czytający ten tekst lekarz, jednak przez to, że spotkałam na swojej drodze naprawdę różnych specjalistów i „specjalistów” nauczyłam się, by nie wierzyć ślepo jednej osobie. Zresztą propozycja umówienia w gabinecie naprotechnologa pojawiła się niespodzianie, „przy okazji” rozmowy z koleżanką lekarką, która ma kolegę tej specjalizacji. Poszliśmy zatem. Wizyta spełniła w stu procentach swoje zadanie – upewniłam się, że „moja” pani ginekolog to dobry wybór. Jedyny problem jest taki, że bardzo ciężko zapisać się do niej w naszej przychodni i często nie odpowiada na wiadomości.
Obecnie jestem na etapie poszerzania wiedzy o opiece okołoporodowej i dowiadywania się, jak ważną postacią jest położna:) Mamy jeszcze czas (termin porodu wyznaczono nam na wrzesień), ale lubię wiedzieć pewne rzeczy wcześniej, żeby się do nich na spokojnie przygotować.
PRACA
Ach, ten temat tak pięknie sam się rozwiązał!
W grudniu cieszyłam się ze zwolnienia lekarskiego, które najpierw wypisała mi internistka, a później psychiatra. Dostałam jedno zalecenie – odpoczywać i się nie stresować. Bez pracy było to całkiem możliwe! Do tego stopnia się wyluzowałam, że mój M. sam z siebie zauważył, ze jestem jakaś taka radośniejsza i bardziej „do życia”, a bliscy mi ludzie stwierdzili, że „wróciłam”.
Kiedy 8 stycznia zobaczyłam dwie kreski na teście, wiedziałam, że już nie pojawię się w pracy. Tego samego dnia miałam drugą wizytę u pani psychiatry, która wypisała mi dalsze zwolnienie i powiedziała, że gdybym jej potrzebowała mam przyjeżdżać, życzyła jednak spokoju i radości wiedząc, że teraz będę mieć zwolnienie „ciążowe”.
Natychmiast skontaktowałam się z szefem i szczerze powiedziałam jak jest i że na ten moment odpoczynek i brak stresu jest dla mnie najważniejszy. Podczas dostarczania kolejnego L4 do pracy rozliczyłam się ze wszystkich sprzętów, jakie miałam na stanie i na chwilę obecną jestem gotowa, żeby tam już nigdy nie wrócić. Co prawda szef mnie zagadnął i zapytał czy, skoro mam sporo czasu wolnego, to nie chciałabym czasem wesprzeć kolegów analizując merytorycznie jakąś dokumentację, ale asertywnie powiedziałam, że nie. Wydaje mi się, że trochę go zawiodłam, bo słyszałam od kolegów, że liczył na moją pomoc. Wiem jednak, że szybko wróciłyby moje stany sprzed grudnia, a nauczyłam się jednego – trzeba stawiać właściwe priorytety. Dla mnie priorytetem jest teraz zdrowie psychiczne i zdrowie naszego malucha. A w tym, że decyzja całkowitego odcięcia się od pracy była dobra, utwierdzają mnie koledzy relacjonując czasem co się dzieje w biurze.
I tym sposobem mój Tato w Niebie zatroszczył się zarówno o moją głowę, o mój portfel, o spokój ducha a przede wszystkim obdarował cudownym prezentem w postaci dziecka!
A kiedy przeczytałam parę swoich poprzednich postów i przypomniałam sobie, że modliłam się „o poczęcie do końca kwietnia 2018 roku”, bo później planowałam aktywnie poszukiwać nowego zajęcia, to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że warto modlić się naprawdę konkretnie:)
EMOCJE
To jest niezwykle ciekawy temat.
Z jednej strony czuję niesamowitą radość i wdzięczność za to, że jesteśmy już „tak daleko”, podekscytowanie i entuzjazm. Z drugiej strony jakiś taki luz, żeby nie powiedzieć pewną „obojętność”, która przejawia się w tym, że nie ciągnie mnie, by codziennie sprawdzać w Internecie ile teraz mierzy nasze dziecko, jakie narządy właśnie się kształtują, co się za chwilę wydarzy. Jedynie raz na jakiś czas zerkam, żeby upewnić się czy to, co obserwuję w swoim ciele to „normalność” na tym etapie. Cieszy mnie to, że przeczytałam już pierwszą książkę dla przyszłych rodziców i zaczynam myśleć o wyposażeniu i niezbędnych akcesoriach. Nie ma w tym jednak wariactwa, raczej praktyczne planowanie w duchu minimalizmu, co rzeczywiście będzie potrzebne.
Przyznaję, że dotknęły mnie wahania nastrojów, które mój Mąż określa rozdrażnieniem i brakiem chillout’u. Fakt, czuję to, że jestem czasem jakaś taka „podminowana” i reaguję niewspółmiernie do bodźca. Mam to jednak uświadomione i zamierzam się sobie przyjrzeć:) Bo można wszystko wytłumaczyć hormonami, ale nie chciałabym, żeby to się stało wymówką do niefajnego zachowania.
Strach, lęk i niepokój o los dziecka, jak wspomniałam wyżej, pojawiały się sporadycznie, ale jak tylko się pojawiały natychmiast modliłam się w odpowiedni sposób ucinając je jak najszybciej. Modlę się też słowami „Jezu, TY się tym zajmij, TY się zajmij mną i naszym dzieckiem”. I to przywraca mi spokój.
Czuję ciekawość na myśl o przyszłości. Za pół roku nasza rzeczywistość zmieni się diametralnie i z aktywnej, pełnej zajęć kobiety stanę się pełnoetatową mamą i niezwykle jestem ciekawa, jak to będzie. W miejscach, w których jestem zaangażowana w konkretne zadania, powoli oddaję obowiązki przygotowując ludzi na to, że po porodzie zamierzam przez jakiś czas skupić się tylko na byciu mamą i żoną. Nie chcę wmawiać sobie, że damy radę i spokojnie będę mogła dalej realizować swoje pasje czy angażować w życie wspólnoty w niezmienionym stopniu. Czuję pokój na myśl o zupełnej zmianie priorytetów i stylu życia, co, przyznam szczerze, dwa-trzy lata temu było dla mnie nie do pomyślenia. I kiedy ostatnio rozmyślałam o sensie tego, co już przeszliśmy z Mężem widzę, jak potrzebne były mi trudne doświadczenia i jak bardzo wpłynęły na moją postawę do rodzicielstwa teraz.
Czuję też pewność, że tym razem finał ciąży będzie inny i stanie się początkiem czegoś zupełnie nowego. Biblijnie „w Panu pokładam nadzieję, nadzieję żywi moja dusza” (Ps. 130, 5a), bo wiem, że On pragnie dla mnie szczęścia i życia w obfitości. Wiem, że pozwolił na nasze cierpienie, żeby zmienić moje serce. Rozumiem to dopiero teraz, patrząc na wydarzenia z perspektywy czasu. I czuję wdzięczność za wszystko, co nas dotykało. Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi jesteśmy sobie z M. bliżsi, teraz naprawdę doceniamy życie, cud poczęcia, rodzicielstwo, przewartościowaliśmy nieco pewne aspekty naszej codzienności, czujemy, że zbliżyliśmy się do siebie i do Ojca, który jest w Niebie.
CO TERAZ?
Teraz przed nami sześć miesięcy praktycznego przygotowania domu i siebie do nowych ról i zadań. Bez szału, ale metodycznie. Planujemy też jeszcze trochę pojeździć tu i ówdzie, bo z malcem w domu na jakiś czas skończy się beztroska, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Zdrowotnie – dbanie o dietę, monitorowanie poziomu witamin i homocysteiny, kolejne badania prenatalne, ot, „standard”.
I jeszcze kilka książek do przeczytania:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *