ciąża,  macierzyństwo,  MTHFR,  PAI-1,  polimorfizm,  życie

Leżę i myślę. Dziennik z czasów kwarantanny. Nowe życie.

LEŻĘ I MYŚLĘ

Nie wiem, który już raz biorę ten temat w obroty. Czuję się trochę dziwnie pisząc o tym dopiero teraz, zupełnie jakby działy się rzeczy nieistotne, a jest przecież zupełnie odwrotnie. Zmobilizował mnie jednak napisany artykuł o urlopie wychowawczym, bo to, o czym będzie dziś, doskonale wpisuje się w ciąg dalszy opowieści. 


WSPOMINAJĄC

Kiedy decydowaliśmy się na to, że zostaję w domu z Małym Człowiekiem, byliśmy na etapie starań o kolejne dziecko. Przyznam szczerze, że miałam cichą nadzieję, że „uda się” zajść w ciążę zanim będę miała oficjalnie wracać do pracy. Wówczas płynnie przeszłabym z urlopu macierzyńskiego lub wypoczynkowego w zwolnienie lekarskie. Jako, że ciąża od początku byłaby obarczona ryzykiem, otrzymanie L4 byłoby pewnie automatyczne, jak w poprzedniej ciąży. 

Nasze „plany” to jednak tylko nasze plany, a życie życiem. Zresztą Bóg pokazywał nam już wcześniej, co myśli o próbach kreowania rzeczywistości, na którą realnie mamy niewielki wpływ. 

Zaufaliśmy więc, że przy zerowych przychodach z mojej strony tak czy siak damy radę i w połowie listopada zaczęłam wychowawczy. 


CZYLI JEDNAK!

Pod koniec listopada pomagałam komuś w przeprowadzce. Między przenoszeniem jednego a drugiego worka z ciuchami coś mnie tknęło. Na koniec pracy skoczyłyśmy do sklepu po batony i kawę, a ja weszłam jeszcze do apteki po test ciążowy. Nie wiem czemu, ale koniecznie chciałam go zrobić przed powrotem. 

Dwie kreski!!!!!

Dziś już nie pamiętam czy byłam bardziej zaskoczona wynikiem, czy swoją reakcją nań (powtarzałam w kółko „ale jaja!”).

Przez całą drogę powrotną (a miałam godzinę jazdy autem) szczerzyłam się do siebie samej i coś podśpiewywałam. Zanim wróciłam do domu zdążyłam skontaktować się z moim ginekologiem i umówić wizytę jeszcze tego samego dnia. Potem szybka akcja – dom, kąpiel i do przychodni. 

USG potwierdziło, że endometrium jest powiększone i pojawił się pęcherzyk. Jeszcze pusty, dopiero piąty tydzień. Ale od razu dostałam receptę na żelazny zestaw – Clexane 0,4 i Duphaston, plus miałam dokupić Acard 75 i pojawić się za trzy tygodnie. Polimorfizm w genie PAI-1 był dotychczas odpowiedzialny za problemy z zagnieżdżeniem się zarodka, ale leki miały pomóc. Żelazny zestaw zalecany jest także przez część ginekologów przy polimorfizmach w genie MTHFR. 

Jakoś tak czułam w sobie ogromny spokój, bo ten szlak miałam już przetarty. Jak wspomnę sobie emocje z początku poprzedniej ciąży!!! Brrr. Doświadczenia nas naprawdę mocno kształtują. 

Mąż – zaskoczony, ale szczęśliwy. Rodzice od razu zapewnili o modlitwie i właściwie tylko dlatego dowiedzieli się od razu – by mogli nas wspierać duchowo kolejny raz. 

Większości bliskich nam osób powiedzieliśmy o ciąży dopiero po jakimś czasie wierząc, że skoro jestem już obstawiona lekami, modli się za nas najbliższe grono i nie boję się o te pierwsze 12 tygodni, to nie ma potrzeby zaprzątać nikomu więcej głowy. Co ma być to będzie. 

A na blogu, na którym tak sumiennie notowałam przebieg poprzedniej ciąży, piewsza informacja pojawia się właśnie teraz – kiedy zaczyna się 31 tydzień. Pomimo kilku prób pisania o poczęciu już wcześniej, jakoś tak zatrzymywałam się w jakimś punkcie i nie potrafiłam pójść dalej. 


RETROSPEKCJA

Początek był ciężki. Mdłości (na szczęście bez wymiotów), nadwrażliwość na zapachy, zmęczenie. Ciążowy standard, który tym razem doskwierał mi bardziej i było trudniej, bo Mały Człowiek potrzebował mamy, a nie flaka na kanapie.

Po trzecim miesiącu – jak ręką odjął!

Badania prenatalne wyszły ok. Trzecie mieliśmy wczoraj – dziecię jest małych rozmiarów, przy którymś z kolei pomiarze „wyszedł” na 1550 g, ale mieści się jeszcze w siatkach centylowych. 

W 18 tygodniu ciąży poznaliśmy płeć, bo wcześniej maluch skutecznie się ukrywał. Mały Człowiek będzie miał braciszka! 

I właściwie do końca marca wszystko było w porządku. Zaczął mi się jednak często napinać brzuch, pojawił się ucisk jakbym zaraz miała urodzić. Moja przychodnia, przez sytuację z koronawirusem, była zamknięta i nie miałam jak spotkać się z naszym lekarzem, który nie prowadzi odrębnego gabinetu. W Wielki Piątek udało się skonsultować z innym ginekologiem, który prawie wysłał mnie do szpitala z powodu skróconej szyjki macicy. Zalecił dodatkowo Luteinę i leżenie plackiem. Wielkanoc spędziłam więc na kanapie. Po świętach przyjmował już mój lekarz. Potwierdził, że szyjka jest skrócona, ale zamknięta więc mam nadal leżeć i pachnieć. Kontrola po tygodniu. Zwiększył mi jeszcze dawkę Luteiny i Duphastonu i zakazał karmienia piersią Małego Człowieka, bo ssanie powoduje wyrzuty oksytocyny, a ta skurcze macicy. Czytałam o tym później sprzeczne opinie, ale jednocześnie wiedziałam, że dawki progesteronu, jakie miałam przyjmować, na pewno nie będą zdrowe dla syna. Więc koniec z karmieniem był konieczny. 

Brutalne zakończenie KP opisałam osobno TUTAJ, bo to dłuższy temat. Nie było łatwo, ale jak mus to mus. 

Równo tydzień po odstawieniu dziecka od piersi i leżeniu w domu dostałam skierowanie na oddział patologii ciąży w trybie pilnym. Rozpoznanie: „poród przedwczesny zagrażający” z szyjką o długości 24 mm. Mój lekarz miał nadzieję, że założą mi krążek Pessar i podadzą steryd na rozwój płuc dzidziusia. W razie czego. 

Dzień później leżałam już w szpitalu III referencyjności, gdzie jest sprzęt i medycy ratujący maluszki urodzone dużo za wcześnie. 

Po raz pierwszy Mały Człowiek miał spędzić bez mamy noc, potem kolejne dni i noce. 

Zanim pojechaliśmy do szpitala rysowałam przy nim rysunek i opisywałam, co na nim jest: Mama z bobo w brzuszku, tata, on. Dom. Serduszko oznaczające, że go bardzo kocham. Obok budynek szpitala i łóżko, na którym leżę, bo jestem chora. I że nie mogę teraz leżeć w domu tylko pod okiem pana doktora. Ale wkrótce wrócę, a teraz będzie z tatusiem. I serduszko, bo w szpitalu też go kocham. Dla mnie dramat. Tłumaczyłam i próbowałam zatrzymywać łkanie i łzy. Zostawiam syna, któremu tydzień wcześniej zabrałam coś, do czego był bardzo przywiązany – maminą pierś. 

W szpitalu właściwie nic się nie wydarzyło oprócz podania mi dożylnie magnezu. Wyniki badań były ok. Wypisali mnie po 5 dobach z zaleceniem oszczędnego trybu życia. I szyjką 26 mm. Ordynator orzekł, że szyjka macicy jest skrócona, ale zachowana więc nie ma paniki i według niego nie trzeba tu krążka. 

Dzień później byłam znów u swojego lekarza prowadzącego ciążę. Zdziwił się trochę, że mnie wypuszczono tak szybko i bez Pessar, który mam i tak kupić i przynosić na kolejne wizyty. W razie ponownego skracania szyjki sam go założy, bo woli mieć przed oczami ten gorszy scenariusz i być przygotowany, wszak jestem „trudną pacjentką”. I kazał leżeć z poduchą pod biodrami, bo prawdopodobnie przez to, że dziecko permanentnie układa się główką w dół naciska za bardzo, co może też negatywnie wpływać na szyjkę. 

Więc leżę, od powrotu ze szpitala w domu moich teściów, gdzie obecnie przeniosło się nasze życie. Tylko tak mój mąż jest w stanie pracować, a ja leżeć. Mały Człowiek przywykł już do zabaw z mamą i czytania na łóżku. 

Dobrze jest. 


CIAŁO I UMYSŁ

Tym razem szybciej niż poprzednio moje ciało zaczęło się powiększać. Na jakiejś wyprzedaży w Lidlu kupiłam spodnie z tą wymyśloną genialnie wstawką rosnącą wraz z brzuchem i dzięki temu w zimie miałam w czym chodzić. Resztę ciążowych ciuchów mam z poprzedniej ciąży dokupiłam tylko na OLX jedną sukienkę od Cool Mama, bo mam już dwie i się genialnie sprawdzają w ciąży i do karmienia. 

Sporo się dzieje w sferze emocji, trochę pewnie ze względu na koronawirusa i przymusową izolację, trochę przez leżenie, trochę przez hormony. Ogólnie znoszę sytuację lepiej niż sądziłam, że będę znosić. Nowe życie, jakie rozkwita pod moim sercem, daje siłę i motywację, żeby przetrwać dzielnie to, na co nie mam wpływu. Choć muszę przyznać, że zaczynam mieć dość tego, że nie mogę działać „po mojemu”.


CZEKAM

Czekam więc na rozwój wydarzeń trochę przebierając nóżkami na myśl, ile rzeczy chciałam zrobić przed porodem. Malowanie (odświeżenie) mieszkania, pewne zmiany w sypialni, garderoba dla Małego Człowieka, trochę drobnych napraw, porządki i długi urlop, żeby porządnie wypocząć. 

Ale nic to. Cieszę się tym, co jest. Nowym. Z wielu perspektyw nowym życiem. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *