podsumowanie,  życie

Grudniowe podsumowania

Grudzień 2016 to dla mnie ciekawy, aktywny miesiąc.

Po powrocie z konferencji GLS w listopadzie sporo rozmyślałam o swoim życiu, o swoim roboczym dniu, o podejmowanych aktywnościach i pracy zawodowej.
Firma, która mnie zatrudnia, ma od pewnego czasu mały przestój, co sprawia, że na siłę szukamy sobie zajęć, żeby wypełnić 8 godzin. Szef o tym wie i akceptuje taki stan rzeczy. Ja – człowiek czynu – męczę się w tym układzie okrutnie, bo ileż można porządkować, organizować i szukać ciągle czegoś ciekawego do roboty, co nie jest jakoś strasznie ważne ani dla firmy, ani dla świata? To, czym zajmowałam się w 8 godzin spokojnie zamknęłabym w 4, jeszcze z zapasem, a i tak zdarzały się okresy bezmyślnego klikania po sieci i oglądania memów.
Myśl, która kołacze mi nieustannie po głowie od GLS-u, a dotyczy tego, by czas wydatkować na to, co wartościowe, popchnęła mnie do zmiany. Po rozmowie z mężem oraz rozważeniu za i przeciw wszystkich wytoczonych przeze mnie argumentów postanowiliśmy, że poproszę szefa o możliwość pracy na pół etatu przez jeden miesiąc – ten grudzień.
Firma mnie generalnie jakoś specjalnie nie potrzebuje, skorzysta płacąc mi połowę wynagrodzenia, a ja zyskam komfort psychiczny, że nie rozciągam bez sensu ewidencjonowanych godzin.
Uczciwie powiedziałam o swojej motywacji do zmiany, szef się zgodził i szybko rozpisałam konkretny plan czym chciałabym się zajmować podczas tych dodatkowych 4 godzin dziennie. Jedną z tych rzeczy, banalnych, ale dla mnie ważnych, było bieżące porządkowanie domu (odkurzanie i mycie naczyń) i gotowanie obiadów tak, żebyśmy mogli jeść z mężem wspólnie tuż po jego powrocie do domu.
Postawiłam sobie też za cel samorozwój w zakresie innym niż obszar zawodowy, wyznaczyłam konkretne godziny, kiedy autentycznie siadam i uczę się czegoś nowego. Zastosowałam technikę Pomodoro, poznaną dzięki stronie produktywnie.pl– włączałam sobie kuchenny minutnik i przez określony z góry czas (20 minut) zajmowałam się tylko samokształceniem, wyłączywszy wcześniej telefon, żeby mnie nie rozpraszał. Potem robiłam 10 minut przerwy w nagrodę i wracałam do nauki. Genialna sprawa. Po raz pierwszy w życiu czułam autentycznie przyrost wiedzy i umiejętności w krótkim czasie! I sama się zaskoczyłam, że potrafię tak efektywnie pracować!
Wyjątkowo w tym miesiącu jeździłam do pracy z koleżanką, która zgarniała mnie spod domu w drodze na roraty. Wyzwaniem było wstawanie przed szóstą, ale rozpoczynanie pracy o 7:30 i wychodzenie z biura przed południem dawało mi poczucie niesamowitej wolności. „Cały dzień” był potem przede mną!!!
W wigilię Bożego Narodzenia zakończyliśmy z Mężem Nowennę Pompejańską – modlitwę, którą podjęliśmy po zachęcie o. Adama Szustaka w intencji uzdrowienia mnie z boreliozy i mutacji genu MTHFR. Jestem w szoku, że wytrwaliśmy wspólnie 54 dni, choć czasem odmawialiśmy ostatni – wspólny przed snem różaniec ostatkiem sił.
I nie chodzi o to, że Nowenna to jakieś „czary-mary”, i że odmówienie 162 różańców gwarantuje spełnienie tego, o co się prosiło. Ojciec Szustak dokładnie to wyjaśnia. Chodzi o świadome, celowe zaplanowanie czasu z Bogiem, podjęcie wysiłku modlitwy pomimo tego, że się nie chce, jest się zmęczonym, rozproszonym. Mnie te 54 dni nauczyły pokory i w pewnym stopniu zbliżyły do Niebieskiego Ojca.
Wierzę, że On chce dla mnie pełni zdrowia – w Piśmie Świętym nie ma ani jednego przypadku, kiedy Jezus odmówiłby komuś uzdrowienia, a czasem sam „od siebie” leczył chorych, którzy nawet o to nie prosili. Nie wiem czy już jestem w pełni zdrowa, wiem, że zdrowienie to proces zależny od wielu czynników. Ale żeby się dowiedzieć w styczniu zrobimy powtórnie badanie genetyczne. Tym razem wykupimy je prywatnie i będzie obejmowało zarówno zbadany już gen MTHFR, jak i PAI-1, którego nie miałam sprawdzanego.
Mam ogromną nadzieję zobaczyć wynik negatywny, bo to byłby niezbity dowód na to, że moje uzdrowienie pochodzi od Boga. A z argumentami na papierze ciężko dyskutować.
A odnośnie boreliozy – zakończyłam prawie czteromiesięczną kurację ziołową. Czuję dużą poprawę w samopoczuciu, mam wrażenie, że mam więcej siły, nie zauważam, żebym dalej robiła błędy ortograficzne czy była nad wyraz nerwowa. Ale trudno powiedzieć mi z czego to wynika – ziół, modlitwy czy wyspania i braku tak dużego stresu, jak wcześniej?
Trafiłam do gabinetu cudnej pani immunolog – ciepłej, słuchającej, zadającej pytania i zlecającej szereg nowych badań. Powiedziała, że polimorfizm MTHFR swoją drogą, ale jest cała gama innych przyczyn poronień nawykowych więc ze swojej strony zbada, co może, żeby je wykluczyć.
A poza tym zorientowałam się, że już ponad rok nie jem cukierków, czekoladek, ciasteczek słowem białego cukru pod żadną postacią i wcale mi to nie przeszkadza. W święta było kilka opcji dla mnie, a widok wszystkich pozostałych ciast nie robił na mnie wrażenia. Jestem z siebie dumna:)
Na ostatek napiszę jeszcze, że przedstawiłam pewną wizję służby w Kościele, jaka chodzi mi po głowie od pewnego czasu, osobom, które potencjalnie chciałabym zaangażować do współpracy. To były bardzo dobre spotkania. Teraz dajemy sobie czas, żeby spokojnie wszystko poukładać. Kto wie czy właśnie nie rodzi się zupełnie nowa jakość:)
I ogólnie odnotowałam spadek poziomu frustracji, agresji, niemocy i przypływ radości, sił, motywacji i kreatywności.
Czterogodzinny system pracy i poruszanie się w zorganizowanej przestrzeni sprawiło, że bardzo odpoczęłam psychicznie. Tego mi było trzeba.
W Nowy Rok wchodzę z nową siłą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *