życie

„TO NIEMOŻLIWE!” – czyli moja reakcja na ciążę po trzech poronieniach

– To NIEMOŻLIWE! – taka była moja reakcja na pozytywny test ciążowy w poniedziałek rano. Z niedowierzania poprosiłam nawet Męża, żeby sprawdził czy dwie kreski na pewno oznaczają to, co oznaczają.
– Ale jakim cudem? – zadawałam pytanie na głos. Nie żebym nie wiedziała „skąd się biorą dzieci”, ale przecież odliczaliśmy dni od pierwszego dnia cyklu, mierzyłam temperaturę, zauważyłam skok i odczekaliśmy tyle ile trzeba, żeby jeszcze nie powoływać na świat potomka. Bo przecież homocysteinę mam ciągle za wysoką, jestem w trakcie diety rotacyjnej, bo podobno najlepsze miesiące do zajścia w ciążę to „sierpień-październik. Jesteśmy wtedy wypoczęci, dobrze odżywieni, bez depresji wywołanej zmianami pogody”. Zaczerpnięte z: 
– Zatem jak? JAK???
W tej chwili nie potrafię przypomnieć sobie dokładnie, co poczułam spojrzawszy na test, ale na pewno nie była to radość. Podobny scenariusz przerabialiśmy już w kwietniu 2016 roku. Wtedy również pozytywny wynik testu mnie zaskoczył – wówczas restrykcyjny post Daniela (dieta wg dr Dąbrowskiej) mocno poprzestawiał mi hormony i od dwóch niezależnych endokrynologów dowiedziałam się, że już nie zostanę mamą w naturalny sposób, że „jajniki wygaszają pracę”. Nie zdziwił mnie więc przedłużający się cykl i dopiero w 50 dniu poszłam do ginekologa. Za późno, żeby włączony Clexane i Acard pomogły. Przeszłam zabieg łyżeczkowania ze względu na 11-tygodniowe puste jajo płodowe.
Tym razem tknęło mnie szybciej i test zrobiłam w 38 dniu cyklu bardziej po to, żeby upewnić się, że NIE JESTEM W CIĄŻY. A tu – niespodzianka!
Po pierwszym szoku roześmiałam się w głos. No niech już będzie! Pan Bóg ma poczucie humoru i potrafi pokazać gdzie ma nasze plany wobec swoich własnych.
Mój mąż mnie przytulił, pożegnał i poszedł do pracy.
Co teraz?
Skontaktowałam się z koleżanką, która pracuje na oddziale ginekologicznym – udało się umówić mnie na wizytę w poradni ginekologicznej, żeby zrobić USG i sprawdzić co się dzieje oraz wypisać receptę na Clexane i Luteinę. Miałam co prawda jeszcze kilka strzykawek heparyny w domu, jednak wolałam mieć pewność, że nie braknie między wizytami. Jest to o tyle ważne, że lekarze zalecają heparynę i Acard od pozytywnego testu, żeby zwiększyć szansę na zagnieżdżenie się zarodka (co mutacje, szczególnie PAI-1, zaburzają).
Sprawdziłam też czy jest możliwość umówienia się z „moją” panią doktor „od mutacji”, którą poznałam w przychodni, gdzie mamy pakiet medyczny z pracy. Standardowo – nie było szans, ale dowiedziałam się, że w środę miała pacjentki między 18:00 a 20:00. Postanowiłam, że pójdę i tak i wyproszę, żeby mnie przyjęła, bo potrzebowałam wiedzieć ile heparyny powinnam sobie wstrzykiwać ze względu na 3 poliformizmy heterozygotyczne – 0,4 czy 0,6. Na forach dziewczyny z mutacjami MTHFR i PAI-1 piszą o różnych zaleceniach lekarzy.
Uff.
Poustawiane. Poleciałam do szpitala i na ekranie USG zobaczyłam maleńki pęcherzyk płodowy. Na razie pusty. Miał wielkość adekwatną do 5t1d ciąży. Czyli o jeden dzień mniej niż wynika to z cyklu.
Według internetów w tym momencie powinien już być widoczny zarodek, ale w grupie dla osób z mutacją MTFHR przeczytałam, że u jednej z dziewczyn pojawił się dopiero w 10 tygodniu! Nie ma więc paniki. 
Po wcześniejszych doświadczeniach wiedziałam, że bez Bożej pomocy nie dam rady przejść tej niespodziewanej drogi spokojnie i postanowiłam poprosić bliskich o modlitwę. Rozesłałam wiadomość do rodziny, przyjaciół i wszystkich tych, którzy nam dobrze życzą, z konkretną informacją. O trzech poprzednich ciążach nie mówiłam nikomu, żeby nie musieć odpowiadać na pytania „i jak tam dzidziuś” w sytuacji gdyby stało się coś złego. Bliscy dowiadywali się już po stratach. Tym razem jednak postanowiliśmy inaczej wiedząc, że sporo osób modli się za nas i wesprą nas na pewno, gdy dowiedzą się o poczęciu.
Nie myliłam się! Odebrałam masę wiadomości z zapewnieniem o modlitwie. I to niewiarygodne, ale ciągle czuję niesamowity wewnętrzny spokój. Wiem, że będzie dobrze.
We wtorek zrobiłam badania, które miały pokazać jak się sprawy mają – beta hCG – ponad 7000 mIU/ml czyli idealnie, Homocysteina 5,77 umol/l – czyli bardzo dobry spadek, progesteron – 30,39 ng/ml, B12 – 712,60 pg/ml (w górnej granicy normy), kwas foliowy – 22,64 ng/ml – nieco ponad normę, co mnie nie zdziwiło, bo biorę 1mg dziennie w postaci zmetylowanej, TSH – 1,56 uIU/ml. Ogólnie – wszystko dobrze!
Wczoraj z nadzieją usiadłam pod gabinetem „mojej” pani ginekolog i między pacjentkami, jednym tchem wyrecytowałam, że mam mutacjei jestem w ciąży, nie mogłam się zapisać na wizytę przez infolinię, ale czy mogłaby mnie przyjąć. Przyjęła.
Warto było czekać dwie godziny. Otrzymałam kartkę z konkretnymi zaleceniami czego ile brać, receptę na to, co jeszcze powinnam przyjmować, miałam też zrobione drugie USG, żeby sprawdzić co się zmieniło od poniedziałku. Na ekranie tym razem oprócz pęcherzyka zobaczyłam jeszcze maleńką plamkę, o której lekarka powiedziała: „tu już będzie maluch, jest ciało żółte i jest zarodek na 1,2 mm”. Chwała Panu! Pierwszy etap modlitw właśnie się wypełnił!
Jestem ogromnie wdzięczna Bogu za ten spokój jaki noszę w sobie!
Teraz jeszcze czekam na witaminy, jakie zamówiłam po konsultacji z dietetyczką, która jednocześnie jest specjalistką od zaburzeń metylacji i pomaga dziewczynom w przygotowaniach do ciąży. Wydałam na nie fortunę – 250 zł za opakowanie na półtorej miesiąca, ale jak przeczytałam skład to podjęłam decyzję, że warto. Śmiejemy się z M., że kiedyś odbijemy to sobie z kieszonkowego naszego dziecka, tak jak kabaret Hrabi w skeczu pt. „Rozliczmy się synu”, znanym na YT jako „Drugi filar”:)
W poniedziałek mam kolejną wizytę u pani ginekolog i kolejne USG. Wierzę, że potwierdzi prawidłowy przebieg ciąży i  spotkamy się dopiero przy kolejnym, rutynowym spotkaniu.
Co czuję w tej chwili?
Czuję się zaopiekowana, szczęśliwa, spokojna, kochana i podekscytowana. Wiele wiadomości od bliskich mi ludzi wzruszyło mnie tak mocno, że przecierałam łzy. Wiem, że nie jesteśmy sami, niemalże fizycznie czuję wsparcie, jakie otrzymujemy. I jestem ogromnie wdzięczna Bogu za to, że pokazuje nam swoją POTĘGĘ i MOC! I powtarzam słowa modlitwy ks. Dolindo Ruotolo, które wysłała mi kuzynka mojego M.: „Jezu, Ty się tym zajmij”.
I wierzę, że tym razem finał będzie inny i nasze dziecię urodzi się zdrowe i silne we właściwym czasie.
A gdyby nawet w którymś momencie „coś poszło nie tak” cieszę się, bo odnalazłam w tym wszystkim właściwą drogę i siebie. Wiem, jak nie chcę żyć, wiem, za czym nie chcę gonić, wiem Kogo chcę się trzymać, a kogo omijać z daleka.
 ***
A najlepsze na koniec:
W poniedziałek przebudziłam się w środku nocy nie mogąc spać. Sprawdziłam jakie czytania są przewidziane w Liturgii Słowa na ten dzień w Kościele Katolickim. Pierwsze czytanie było z pierwszego rozdziału Księgi Samuela. Przeczytałam fragment na poniedziałek, a potem otworzyłam cały rozdział. Kiedy przeczytałam rozdział jeszcze raz odnalazłam w nim siebie:
1 Był pewien człowiek w Ramataim, Sufita z górskiej okolicy Efraima, imieniem Elkana, syn Jerochama, syna Elihu, syna Tochu, syna Sufa Efratyty. 2 Miał on dwie żony: jednej było na imię Anna, a drugiej Peninna. Peninna miała dzieci, natomiast Anna ich nie miała. 3 Corocznie człowiek ten udawał się z miasta swego do Szilo, aby oddać pokłon i złożyć ofiarę dla Pana Zastępów. Byli tam dwaj synowie Helego: Chofni i Pinchas – kapłani Pana.
4 Pewnego dnia Elkana składał ofiarę. Dał wtedy żonie swej Peninnie, wszystkim jej synom i córkom po części ze składanej ofiary. 5 Również Annie dał część, lecz podwójną, gdyż Annę bardzo miłował, mimo że Pan zamknął jej łono. 6 Jej współzawodniczka przymnażała jej smutku, aby ją rozjątrzyć z tego powodu, że Pan zamknął jej łono. 7 I tak się działo przez wiele lat. Ile razy szła do świątyni Pana, [tamta] dokuczała jej w ten sposób. Anna więc płakała i nie jadła. 8 I rzekł do niej jej mąż, Elkana: «Anno, czemu płaczesz? Dlaczego nie jesz? Czemu się twoje serce smuci? Czyż ja nie znaczę dla ciebie więcej niż dziesięciu synów?» 9 Gdy w Szilo skończono jeść i pić, Anna wstała. A kapłan Heli siedział na krześle przed bramą przybytku Pańskiego. 10 Ona zaś smutna na duszy zanosiła do Pana modlitwy i płakała nieutulona. 11 Uczyniła również obietnicę, mówiąc: «Panie Zastępów! Jeżeli łaskawie wejrzysz na poniżenie służebnicy twojej i wspomnisz na mnie, i nie zapomnisz służebnicy twojej, i dasz mi potomka płci męskiej, wtedy oddam go Panu po wszystkie dni jego życia, a brzytwa nie dotknie jego głowy».
12 Gdy tak żarliwie się modliła przed obliczem Pana, Heli przyglądał się jej ustom. 13 Anna zaś mówiła tylko w głębi swego serca, poruszała wargami, lecz głosu nie było słychać. Heli sądził, że była pijana. 14 Heli odezwał się do niej: «Dokąd będziesz pijana? Wytrzeźwiej od wina!» 15 Anna odrzekła: «Nie, panie mój. Jestem nieszczęśliwą kobietą, a nie upiłam się winem ani sycerą. Wylałam tylko duszę moją przed Panem. 16 Nie uważaj swej służebnicy za córkę Beliala, gdyż z nadmiaru zmartwienia i boleści duszy mówiłam cały czas». 17 Heli odpowiedział: «Idź w pokoju, a Bóg Izraela niech spełni prośbę, jaką do Niego zaniosłaś».
18 Odpowiedziała: «Obyś darzył życzliwością twoją służebnicę!» I poszła sobie ta kobieta: jadła i nie miała już twarzy tak [smutnej] jak przedtem.
19 Wstali o zaraniu i oddawszy pokłon Panu, wrócili i udali się do domu swego w Rama. Elkana zbliżył się do swojej żony, Anny, a Pan wspomniał na nią. 20 Anna poczęła i po upływie dni urodziła syna i nazwała go imieniem Samuel, ponieważ [powiedziała]: Uprosiłam go u Pana.
Biblia Tysiąclecia: 1 Sm 1,1-19

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *