fotografia-dziecka-w-wozku
dziecko,  macierzyństwo

Kiedy matka ma spadek formy

Lojalnie uprzedzam – ten artykuł nie będzie odkrywczy ani oryginalny. Ot kolejna matka, która miała słabszy dzień, w którym zapragnęła wylecieć w kosmos i poczuła silną potrzebę podzielenia się tym ze światem.

Być może zupełnym przypadkiem przeczyta go inna matka w podobnym stanie, pomyśli, że nie jest sama i dobrze jej to zrobi.

A zatem:

Mały Człowiek obudził się, a mnie automatem, o 6:30 z muchami w nosie i cokolwiek by nie robić jęczał. Nie lubię tego jęczenia, bo świdruje uszy, a czasem dociera nawet głębiej.

Jako, że jest pacholęciem dość ruchliwym, a nie mieszka w łóżeczku ze szczebelkami, gdzie ma ograniczone pole manewru, natychmiast zaczął eksplorować podłogę. Błyskawicznie zapełzł do kuchni. Tam, na poziomie 0, czaiły się resztki z jego wczorajszej kolacji i sprawdzał czy są jeszcze zdatne do spożycia. Kiedy rzuciłam się, by je zlikwidować rozległ się wielki buntowniczy pisk. Pierwszy o poranku.

Tak, owszem, planowaliśmy posprzątać od razu po kolacji, umyć krzesełko i podłogę, ale plan nie wypalił. Zweryfikowało go życie i niespodziewany bieg wydarzeń.

Omiotłam więc podłogę jedynie wzrokiem, usunęłam to, co wydawało mi się niebezpieczne i przeniosłam uwagę na krzesełko, w którym za moment miało odbyć się śniadaniowanie.

Pechowo najlepszy śliniak-fartuszek został w pralce (ale przynajmniej wyprany, choć jeszcze nie rozwieszony) i po umyciu malutkich rączek przyodziałam syna w inny, miniaturowy ze świadomością, że po jedzeniu piżama pójdzie do prania.

Młodzieniec się niecierpliwił, kiedy czekał na kolejne śniadaniowe smakołyki (kasza się musi ugotować, ale przecież brzdąc jeszcze tego nie kuma).

Kolejne piski o poranku, które próbowałam niwelować kreatywnym zabawianiem. Może niepotrzebnie, nie wiem.

Mając w perspektywie dłuższe wyjście postanowiłam także porządnie zjeść, bo wiem, że na głodzie pokusa kupienia gorzkiej czekolady w pierwszym lepszym sklepie będzie zbyt wielka i moja silna wola nie da rady.

Siedząc na wprost Małego Człowieka podziękowałam Bogu, że fizjoterapeutka pozwoliła sadzać go do krzesełka na czas posiłku i mam wolne kolana i ręce. Mogę nimi tyle zrobić w międzyczasie!

Rozejrzałam się po kuchni – sajgon. Myć naczynia, zamiatać podłogę, szykować obiad na później? A może spakować wózek na spacer albo rozwiesić pranie, które puściliśmy późnym wieczorem? Pieluchy czekają zamknięte w pralce, bo padliśmy zanim maszyna skończyła robotę. A może puścić w przedpokoju odkurzacz, bo tam po śniadaniu będzie buszował nasz kawaler?

Stop.

Kobieto. Zjedz z dzieckiem i ciesz się chwilą!

To jemy razem.

Dobry wybór.

Kiedy mały brzuszek już się napełnił a podłoga przyjęła kolejną warstwę resztek (ach te zasady BLW) młodzian dawał wyraźne sygnały, że JUŻ musi zmienić aktywność.

I tu zaczęła się walka – mycie be, bo ciekawsze jest ściskanie wiszącego ręcznika. Ubieranie bardzo be i tu, naprawdę nie wiem czemu, płacz, pisk, krzyk jak trzeba włożyć rączki w rękawki. Nawet mój ciepły, spokojny i do granic cierpliwy ton nie pomagał.

Założenie wielopieluchy – be do potęgi. Kto by tam chciał czekać aż matka uformuje otulacz i wkład skoro można z gołym tyłkiem buszować na brzuchu po łóżku!?

Jakakolwiek próba ujarzmienia uciekiniera = bunt = moja cierpliwość gaśnie o narasta irytacja. I generalnie normalnie „podążałabym za dzieckiem” bez stresu, że znów zaznaczy teren, ale dostrzegłam, że to faza „jestem już zmęczony i zaraz wybuchnę” i trzeba mi szybko wyjść na spacer, gdzie szum wiatru i warkot silników ululają kawalera do snu.

Więc pędem, ale żeby nie wywoływać uczucia pośpiechu, pakuję wózek, ubieram siebie (nie zdążyłam wcześniej), myję zęby, wlewam wodę do bidonu, żeby nie kupować i nie produkować plastikowych śmieci i patrzę czy Mały Eksplorator nie zbliża się do gniazdka. Tak, jest zabezpieczone, ale reaguję stanowczo, kiedy widzę, jak te małe paluszki lądują w arcyciekawym pudełeczku.

Ostatnia rzecz przed wyjściem – rozwiesić pranie. Jak tego nie zrobię to nie będę miała pieluch po południu!

Żeby rozwiesić je najsprawniej jak się da biorę młodego w jedną rękę (dobrze, że waży tylko 7,5 kg), a drugą wyciągam otulacze, wkłady i bodziaki i wieszam na suszarce. Wyginam przy tym śmiało ciało, bo łazienka ciasnawa.

Mały Człowiek dokazuje coraz bardziej, a próby zaangażowania go są niewypałem.

Nagle czuję, że moje dziecko właśnie oczyściło małe jelitka. Zatem zdejmuję pieluchę z myślą „znowu w wełniak”, myję małą pupkę (chyba nie muszę pisać o poziomie wątpliwej radości młodziana?) i wrzucam wkład do wanny. Przepierać teraz? Nieeeeeee.

Robię jeszcze błyskawiczną ocenę sytuacji w myślach. Mam wszystko.

A! Jeszcze siku!!!

Dobra. Gotowi wychodzimy. Mały Człowiek marudzi w wózku, ale już w parę minut po wyjściu z bloku rozlega się błoga CISZAAAAA.

W domu został syf w sumie w kilku pomieszczeniach i utrudni mi życie po powrocie, warzywa na zaplanowany zdrowy barszcz nadal nietknięte i skończy się na mrożonce, dwójka w pieluszce zasmrodzi mi łazienkę i niefajne będzie usuwanie jej z wkładu.

Mam ochotę połknąć całą czekoladę TERAZ (odkryłam, że stres zajadam słodyczami).

O 8:40 do Męża, który już dawno jest w pracy, piszę smsa, że generalnie jestem zmęczona (nocne karmienie daje się we znaki) i zła (użyłam dosadniejszego sformułowania).

Zastanawiam się czy to tylko ja jestem tak nieogarnięta, czy to po prostu życie z niemowlakiem.

Z każdym kolejnym krokiem spuszczam powietrze. Bo przecież ogólnie jest fajnie a ja jestem najlepszą mamą, jaką mogę być!

Żeby ratować się przed popadnięciem w nieciekawy stan (bo takie emocje jak dziś zdarzają się ostatnio częściej) dzwonię do swojej mamy i proszę, żeby przyjechała wkrótce na parę dni. Pobawi się z wnukiem a ja w tym czasie nadgonię piętrzące się zaległości i odpocznę.

W trakcie spaceru wędruję na kawę (pomimo tego, że ustaliliśmy z Mężem lipiec miesiącem restrykcyjnego oszczędzania).

Akurat młodzian się obudził więc kawiarnia została moją miejscówką na karmienie i przewijanie.

Spontanicznie wpadłam też z wizytą do rodziny, żeby odwlec powrót do domu skoro tam taki sajgon, który mnie będzie denerwował😂

Spotkanie miłe i radosne, a że wymęczyło mi trochę syna i padł – zaczęłam pisać jedną ręką prowadząc wózek, a drugą klikając w telefon.

Reasumując:

  1. Jestem dobrą mamą. Trochę różnię się od obrazu matki, jaki sobie namalowałam w ciąży, ale może to i lepiej😁
  2. Choć żyję w bałaganie i nie potrafię się z tym jeszcze do końca pogodzić, ani nawet zrozumieć JAK TO MOŻLIWE, że przed chwilą było tak pięknie – miewam w domu czysto, schludnie i przyjemnie. A stan bałaganu zaczynam traktować z przymrużeniem oka.
  3. Tak, wkurzam się kiedy ze wszystkich sił staram się, żeby moje dziecko miało zaspokojone wszystkie potrzeby z miłością, szacunkiem i życzliwością a ono jest ciągle „na nie”, ale cóż – takie życie. Nie chcę udawać, że jestem aniołem a trudne emocje dusić w sobie. Pilnuję tylko, żeby nie kierować ich na Małego Człowieka.
  4. Uczę się wprost prosić o pomoc i korzystać z oferowanej pomocy, nawet kiedy dotyczy ona „brudnych” tematów jak mycie moich garów.
  5. Nie, nie żałuję, że podjęliśmy decyzję o używaniu pieluch wielorazowych. O wiele to tańsze niż ekologiczne pieluszki bez chemii i rozkładające się szybko i w 100%. A ile czasu zyskam, jak dziecię odpieluchujemy!!!
  6. Moje „problemy” to pestka w porównaniu z problemami tego świata i każdego dnia jestem wdzięczna Bogu za moje życie. Oczywiście nie chodzi o to, żeby negocjować się z kimkolwiek kto ma lepiej, kto gorzej itd., ale mieć pewien dystans do siebie i otoczenia.
  7. Szanuję każdą mamę, baaardzo szanuję każdą mamę, która wychowuje więcej niż jedno dziecko, a już szczególnie te mamy, które wychowują dziecko/dzieci samodzielnie.
  8. Pisanie podziałało terapeutycznie. Powietrze zeszło mi już całkiem i znów z nowymi pokładami wszystkiego patrzę na Małego Człowieka, który się wlaśnie przebudza. W czas😁

 

A jak jest u Was? W jakim stopniu odnajdujecie się w tym, co napisałam? Jak u Was wygląda organizacja dnia, życia? Jak sobie pomagacie? Gdzie szukacie wsparcia?

 

Ps. Gdyby ktoś się zastanawiał gdzie tu jest tatuś dziecka to zapewniam – jest, robi swoje, robi to dobrze i wspiera jak może. Po prostu czasem mam spadek formy i dziś był taki dzień. Już minęło.

2 komentarze

  • Ania

    Cześć,
    Wreszcie zabieram się za komentarz. Czytam już kolejny raz, no i milion przerw w pisaniu. Uroki małej Hajnidki obok 🙂
    Obym zdążyła tym razem. Świetnie napisane! Super się czyta! Twój blog mam otwarty od miesiąca 🙂 Przeglądam, przerzucam i wracam. Tylko z odpowiedzią nie mogę się zebrać. Tyle bym chciała napisać, że aż nie wiem co:) Bardzo cieszę się, że trafiłam na Ciebie i Twój blog. Ta podobna historia… Przy pierwszych postach wszystko u mnie wróciło. Choć minęło 6 lat. Popłakałam trochę. A teraz – to takie piękne. Sama ciągle nie mogę uwierzyć w ten cud. Bo bycie rodzicem to naprawdę cud i dar od Boga. Właśnie dziś rano mówiłam to mojej Małej dwulatce. Czasami mam dość, wiadomo – ta codzienność nie jest łatwa, zwłaszcza, że zaczynam trochę już czuć swój wiek. Jednak to jest taki dar… No i tak, jak piszesz i moja historia chyba też pokazuje, że warto poczekać. To daje taką nadzieję.
    Jesteś super mamą, świetnie ogarniasz właśnie. A pieluchy wielorazowe… Jak to się mówi – szacun… 🙂 Tak, jak napisałaś, często wszystko wokół do zrobienia, człowiek nie ogarnia, nie ma siły, pojawia się poczucie winy i inne ciężkie emocje. Czasem depresja – jak u mnie. A Ty pięknie tego dnia wybrałaś siebie i synka. Staram się już nie przejmować domem czy obiadem. Ważniejsze, żeby mieć siłę i cierpliwość, żeby spędzić razem czas z córką, z rodziną – pobawić się, wyjść na spacer. A wyjście na spacer – super opisane – trudne wyzwanie. Bardzo długo to był problem. To chyba typowe dla mam – trzeba tyle rzeczy przygotować, zabrać – jak wyjazd na wakacje 🙂
    A – i muszę napisać, że podziwiam jaką masz cierpliwość i taką dobroć dla rodziny, męża. U mnie średnie wsparcie męża i sporo nerwowości u mnie…. A u Ciebie podziwiam jakiś spokój w sobie. I Twoje hobby – super – podziwiam! I gratuluję Zespołu! (znalazłam na FB).
    Spróbuję odzywać się na bieżąco i pod danymi postami. Super byłoby, gdybyś dodała może na FB info o nowym poście, żeby nie przegapić. Chciałabym dzielić się czasami Twoim postem na FB – może pomoże też innym dziewczynom – mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
    Ściskam, czekam na kolejne posty.
    pozdrawiam
    Ania

  • No to będę mamą

    Aniu!!!
    Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję Ci za ten komentarz!!!
    Dodał mi skrzydeł a zarazem kopa, żeby pisać dalej!
    Tak, mamy niezwykle podobną historię i ogromnie sie cieszę, że macie swój mały Cud!
    Śledzę Twojego bloga (i zapraszam Wszystkie Czytelniczki – https://mojprzystanek.blogspot.com) i też mam w planie zostawić Ci komentarze, proszę jednak o cierpliwość:)
    A dzięki Tobie po raz pierwszy zetknęłam się z pojęciem uważności – dziękuję!!
    Pozdrawiam ciepło!!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *