ciąża

Drugi pobyt w szpitalu podczas ciąży

Piątek późnym popołudniem.
To miała być krótka wizyta w szpitalu na badanie ktg, żeby upewnić się, że serduszko młodego bije poprawnie i nie ma skurczów mięśni macicy. I tak pokazał zapis – książkowo jak na zaczynający się nazajutrz 36 tydzień ciąży.
Tyle, że po badaniu ktg w standardzie szpitala podczas takiej wizyty jest jeszcze USG i tu już nie było tak kolorowo. Młody lekarz długo jeździł głowicą USG po moim brzuchu, aż w końcu zapytał ile wody dziennie piję. Hmm – spoooro, bo są upały. Pytanie jednak mnie zaniepokoiło więc drążyłam po swojemu – „czy to pytanie sugeruje, że piję za mało?” Lekarz niepewnie potwierdził po czym rzekł, że według niego jest za mała ilość wód płodowych. Sprawdzał, sprawdzał, mierzył, liczył i generalnie stwierdził, że jednak za mało. Zapytał też ile ważyło dziecię podczas ostatniej wizyty – 2100g w ubiegłą środę, czyli 10 dni temu. Teraz według badania waży 2150g. Oczywiście można brać pod uwagę błąd pomiaru jednak jak na ten tydzień ciąży nasz synek jest jednak mały choć mieści się w dolnej granicy normy.
Ze względu na „ciążę wysokiego ryzyka” (IV ciąża, I poród) medyk powiedział, że chciałby mnie zostawić w szpitalu na obserwacji, bo w tym momencie brakuje jeszcze tygodnia, żeby dotrwać do magicznego, bezpiecznego 37 tygodnia. I warto zweryfikować co się dzieje. Niewiele się zastanawiając zgodziłam się, bo młody tu jest najważniejszy. To już drugi raz podczas ciąży, o pierwszym pisałam TUTAJ.
Choć jestem cały czas spokojna o dziecko to jakoś tak informując czekającego pod gabinetem męża o konieczności hospitalizacji, łzy cisnęły mi się pod powieki. Ogarnęłam się jednak i grzecznie szłam za lekarzem. Kolejne badanie – szyjka twarda, ale rozwarta na dwa palce. Według lekarza oznacza to, że do 40 tygodnia nie dotrwamy i dziecię przyjdzie na świat wcześniej. Tego się nie boję – byle młody był już faktycznie gotowy do zmiany klimatu, a nie wywoływany celowo ze względów bezpieczeństwa.
Po zalogowaniu się w sali obok dwóch pacjentek odprawiłam męża po rzeczy do domu. W międzyczasie wysłałam szereg wiadomości do rodziny i bliskich z informacją o tym, co się dzieje i prośbą o modlitwę. Bo któż jak nie oni „wymadlają” od samego początku błogosławieństwo dla naszej rodziny? Wiem, że i tym razem będzie dobrze zatem bez paniki, bez spiny, na luzie trzeba wykorzystać czas odpoczynku w szpitalu.
I cóż, że po powrocie z ktg mieliśmy przygotowywać pokój młodego do malowania, a na sobotę zaplanowaliśmy właśnie malowanie?
I cóż, że w poniedziałek mieliśmy leniuchować w górach (ale przezornie blisko cywilizacji), bo mój M. wziął tydzień urlopu na ostatni wypad „we dwoje”?
Po raz kolejny doświadczamy, że plany planami, a życie życiem.
I z pokorą przyjmujemy to, co jest.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *