poronienie,  życie

Smutek i ból po poronieniach wraca

Dzisiaj jest ten dzień, kiedy chciałabym zapaść w głęboki sen i obudzić się w nowej rzeczywistości, gdzieś na krańcu świata z głową wolną od myśli, beztrosko biegać po piaszczystej plaży i grzać się w promieniach wiosennego słońca.
Ale nic z tych rzeczy.
Czytanie kolejnych postów na forum poronienie.pl rozwala mi czaszkę.
Ale po kolei.
Fakty są takie, że trzykrotnie byłam w ciąży i trzykrotnie zakończyły się szybciej niż ktokolwiek mógł przypuszczać.
Zawzięłam się i zaczęłam szukać przyczyn, bo pragnienie, by zostać mamą, tkwi we mnie od zawsze.
Dotychczas udało się zdiagnozować u mnie mutacje genu MTHFR i PAI-1, które najprawdopodobniej odpowiadają za moje poronienia. Oprócz tego mam alergie, nietolerancje pokarmowe, astmę, guza na tarczycy.
Teraz doszły jeszcze kolejne informacje po zleceniu badań przez panią ginekolog, która wydaje mi się pierwsza osobą na naszej drodze, która wie, co ze mną zrobić.
Codziennie w panelu pacjenta sprawdzałam czy są już wyniki tych dodatkowych badań. W końcu pojawiły się te, na które czekałam najbardziej – przeciwciała przeciwplemnikowe (ASA) i przeciwciała przeciwjądrowe (ANA2).
No i mnie siekło. Dodatnie.
Natychmiast wysłałam wiadomość do lekarki, tak, jak prosiła, bo nie udało mi się do niej dodzwonić. Brak odzewu. Czekałam, czekałam, ponowiła wiadomość, echo. W dalszym ciągu nie sposób się do niej umówić w mojej przychodni więc ostatecznie znalazłam ją w klinice leczenia niepłodności i w przyszłym tygodniu mam wizytę prywatną.
Skoro więc od lekarza nie czuję wsparcia (ale w sumie czy lekarz jest od dawania kobiecie po przejściach wsparcia??) co zrobiłam? Oczywiście zaczęłam przeszukiwać Internet i znane mi już doskonale forum na stronie www.poronienie.pl szukając i wsparcia i wiedzy.
Czytam historie dziewczyn, ich pytania, ich listy wykonanych badań, interpretacje wyników i zastosowane leczenie, czytam o liczbie strat na różnych etapach życia płodowego dzidziusiów i jestem przerażona.
Przerażona skalą „zjawiska” pt. poronienie. Przerażona skalą niewiedzy oraz ignorancji lekarzy, przerażona liczbą lat, jakie czasem upływają od pierwszego poronienia do postawienia diagnozy, a potem momentu urodzenia żywego i zdrowego dziecka.
Czuję, że to nie na moje siły.
Ufam Bogu.
Tak, jestem osoba wierzącą. Wierzę nie tylko w Boga, ale i Bogu. Wiem, że On ma dla mnie plan doskonały, może nie różowy od początku do końca, ale na pewno dobry. Wierzę, że to, co złe nie pochodzi od Niego. Wiem, że On pragnie dla mnie życia w obfitości.
Wierzę, że moje marzenie o kilku pociechach w zakupionym celowo dużym mieszkaniu kiedyś się spełni.
Jednak po ludzku chwilowo opadłam z sił.
Czytam posty i coraz bardziej czuję, że wysiadam. Że nie dam rady żyć z ciągłym myśleniem o tym kiedy, jakie prochy mam wziąć, nie dam rady zastanawiać się czy może zdecydować się na przyjmowanie kortykosteroidów, które choć będą rujnowały mój organizm to jednak uśpią przeciwciała i może poczniemy dziecię. Idąc dalej – nie wyobrażam sobie 9 miesięcy w obawie, że po poczęciu, które potencjalnie może nastąpić, każdego dnia życie naszego dzidziusia jest zagrożone. Czuję, że nie mam na to siły. 
I chwilowo nie wiem nic. 
Nie wiem czy nadal prosić Ojca, żeby zabrał te wszystkie przeszkody w naturalnym, bezpiecznym powołaniu nowego życia. Wierzę, że może. Jeśli tak – jak długo o to prosić? 
Chce poddać się Jego planowi względem mojego/naszego życia. Ale co to oznacza? Jaki jest ten plan?
Jak długo czekać na cud? Kiedy podjąć decyzję, że odpuszczamy myślenie o ciąży i zaczynamy planowanie procesu adopcyjnego?
Mam ochotę się rozryczeć, zalać łzami i wyć.
Obserwuję, że dosłownie nic mi się nie chce. Budzę się rano i myśl, że trzeba iść do pracy wywołuje pierwszą niechęć. Idę do pracy i myślę o tym, że chcę spać. Odsiedzenie 8 godzin to dla mnie zbyt spory wyczyn i ewakuuję się wcześniej, podnosząc liczbę godzin do odpracowania. Zresztą produktywna i tak nie jestem więc co tu siedzieć? Wracam do domu, gdzie naczynia w zlewie krzyczą „umyj nas”, a ja odwracam się do nich plecami i otwieram okno, żeby nie czuć resztek z marnych obiadów. Bo gotować też mi się nie chce. Mój mąż zlitował się ostatnio trochę, pomył coś i wyprosił koty z podłogi.
Lista „to do” nietknięta od paru dobrych dni.
Nie wiem skąd to. Przesilenie wiosenne? 
Może jakieś symptomy boreliozy? Zakończyłam w grudniu kurację ziołową rozpoczętą po wykryciu przeciwciał p. krętkowi borelli i może krętek daje o sobie znać?
Po prostu NIE WIEM i to mnie też drażni.
Faza radości i motywacji jaką miałam przed momentem zderza się z fazą przygnębienia, jakieś takiej agresji i koegzystują we mnie.
Bogu dzięki, że mój małżonek jest moim przyjacielem i przyjmuje ten durny stan godnie.
Zastanawialiśmy się nawet przedwczoraj czy ja aby na pewno poradziłam już sobie z faktem poronień i problemów zdrowotnych, czy nie zepchnęłam tematu do podświadomości. 
A może to, że w naszej rodzinie trzy kobiety są w widocznej już ciąży i w wakacje grono powiększy się o dwa słodkie bobasy, którymi każdy będzie się zachwycał, które skupią na sobie uwagę wszystkich wokół mnie po prostu nieświadomie dobija?
NIE WIEM!
Nie czuję, żebym była zazdrosna, to zupełnie nie ta kategoria uczuć. Cieszę się z ich szczęścia i tego, że dzieciaki rozwijają się książkowo. Oczywiste jest dla mnie, że jako przyszłe mamy otrzymują od rodziny wsparcie, troskę, że zmienił się zakres tematów rozmów. Zresztą od grudnia 2015 mamy w rodzinie pierwszego malucha mojej szwagierki więc był czas przywyknąć.
I nie chcę być tą, która ma jakiś problem, której doświadczenia rzutują na to, o czym rozmawia się przy obiedzie, przy której trzeba uważać o czym się mówi, żeby mnie nie urazić.
Ale nie wiem.
Mogę sama nie wpaść na to co się ze mną dzieje. I żeby nie zwariować zarezerwowałam wizytę u psychologa. Wierzącego, co ma dla mnie znaczenie, bo nie wyobrażam sobie rozmawiania o mnie w oderwaniu od osoby Boga Ojca.
Może to jest jakiś krok do uzdrowienia sytuacji?
Nie wiem. Do takiej decyzji zainspirował mnie ktoś, kto przechodzi właśnie terapię i odkrywa ile problemów ze zdrowiem fizycznym bierze się z psychiki. Może faktycznie mam się zająć swoją głową?
Nie wiem.
Mogę jednak napisać, że czuję się lepiej po poklikaniu i skleceniu tych paru zdań.
Ech.
Boże, daj moc.

4 komentarze

  • Anonimowy

    Czuję dokładnie to samo, co opisujesz w poście. Co 3 dni wracam do niego, żeby zobaczyć czy moje uczucia na pewno się nie poprawiają… Jestem po jednej stracie, ale moja wiara chyba nie jest taka jak Twoja. Nie czuję tego spokoju, tylko mega pustkę. Do tego doszła nerwica. I choć pierwsza ciąża pojawiła się przy pierwszym podejściu, druga od 2 miesięcy nie chce. Wiem, że u Ciebie już wszystko dobrze i bardzo chciałabym być na tym samym etapie, choć to nie zazdrość. Czy Święta mnie podratuja czy wręcz przeciwnie? Dziękuję za bloga…

  • No to będę mamą

    Witaj!
    U nas życie płynie teraz w zawrotnym tempie i dopiero dziś mam chwilę, żeby na spokojnie zająć sie blogiem. Przepraszam, że tak długo nie odpisywałam.
    Bardzo mi przykro z powodu Twoich strat. Rozumiem też brak spokoju i uczucie pustki. Nie mam słów, które mogłyby Cię jakkolwiek pocieszyć, wesprzeć, bo pamiętam, że i mnie żadne słowa nie pocieszały, a czasem wręcz przygnębiały bardziej. Jeśli nie byłaś jeszcze u dobrego psychologa – polecam! Nawet jedno spotkanie może pomóc poukładać myśli. I wołaj do Boga nawet jeśli wydaje Ci się, że Twoja wiara jest mała. On słucha i słyszy. Tylko nie zawsze odpowiada tak, jak pragniemy i wtedy, kiedy pragniemy. Dobry ojciec też nie zawsze daje ukochanemu dziecku wszystko, o co go poprosi, bo wie, jakie mogą byc tego konsekwencje w danym momencie. A przecież kocha nad życie!!
    Jestem z Tobą myslami!
    Napisz czy święta Cię podratowały?

  • Karolina N

    Bardzo dziękuję za odpowiedź!
    Umysł kobiety jest jednak nie do ogarnięcia, nie tylko przez mężczyzn, ale i przez nas same.
    Kilka dni po napisaniu komentarza zauważyłam bardzo duże zmiany. Oczywiście na plus! Wydaje mi się, że zadziałało kilka czynników:
    1. Nieustanne szukanie sensu straty, przekopanie Internetu wzdłuż i wszerz doprowadziło mnie do poznania świadectw wielu kobiet i rodzin. Otworzyło oczy na inne, niedostrzegane przeze mnie aspekty.
    2. Szczera spowiedź, której nie było po starcie. Rozmowa z kapłanem na temat starty bardzo mnie podbudowala.
    3. Wyjazd z domu na 3 dni do innego miasta. Miasta, gdzie studiowałam. Odświeżenie kontaktów i spotkania z kiedyś bardzo bliskimi osobami bardzo pozytywnie mnie nastawilo. Dostałam mnóstwo wsparcia i ciepłych słów. Więcej niż u najbliższej rodziny… Z wyjątkiem Męża rzecz jasna.
    4. Spotkanie osoby z prawdziwą, głęboką zdiagnozowaną nerwicą i depresją-mojej dawnej przyjaciółki. Niestety kontakt się trochę urwał. Ale odświeżyłam go. Jej rozsypka, może głupio to zabrzmi, ale bardzo mnie zmotywowała do pracy nad sobą, doceniłam, że wyłączając strate, miałam naprawde bardzo szczęśliwe życie. Obudziła się we mnie chęć do zaopiekowania się nią, a nie zajmowania się tylko sobą i swoim bólem.
    4. Modlitwa "Boże Ty się tym zajmij" stała się moim ratunkiem w chwilach najgorszego kryzysu. Zawsze działa.
    5. Nawrócenie.
    Wszystkie powyższe punkty doprowadziły mnie do nawrócenia. Przyjście do Ojca na nowo dało mi mnóstwo spokoju i radości z samego środka. Już wiem, że sama zaniedbałam te relację, bo miałam modlitwy tylko zyczeniowe, asekuranckie. Niby chciałam zawierzyć Bogu całą przykra sytuację, ale w ogóle nie byłam otwarta na to, co on do mnie mówi. W drodze do nawrócenia bardzo przewartościowalam swoje życie i choć wiem, że strata jest tragedią, czułam to całą sobą, to wiem już, że moje dziecko cieszy się życiem wiecznym. Jak wierząca matka może się tym nie cieszyć? Widzę sens straty, poprzez której doświadczenie, Bóg mnie do siebie zawołał.
    Powiem jeszcze, że stawiając na Boga i rodzinę, Święta przeżyłam wspaniale 🙂 od 2 tygodni nie uronilam nawet jednej łzy 🙂

    Wchodząc dzisiaj do Ciebie od razu coś mi nie pasowało… Chwila namysłu i tak! Widzę dużo zmian w wyglądzie bloga. Gratuluję! Dla mnie-jest świetnie. Zaraz przejrzę sobie wszystko na spokojnie, ale najpierw chciałam odpisać i raz jeszcze podziękować. Za odpowiedź, ale i za całokształt twórczości, który był dla mnie wielkim pokrzepieniem i jeszcze będzie, kiedy znowu nadejdzie słabszy dzień. A nawet jeśli taki nie nadejdzie, to i tak chętnie będę wracać, aby zobaczyć co tam u Was słychać.

    Szczęśliwego Nowego Roku!

  • No to będę mamą

    Karolina!!
    Powrót do Ojca!!! To najpiękniejsze, co mogłam przeczytać!!!! Bardzo Ci dziękuję za odpowiedź i podzielenie się swoim świadectwem! Bogu niech będą dzięki!
    Cieszę się bardzo z tych zmian u Ciebie i życzę Ci tego dziecięcego zaufania w każdym dniu Nowego Roku!

    Blog – tak, zaszły tu pewne zmiany, mam w głowie kolejne, jednak potrzebuję czasu, by je wcielić. Przyznam szczerze, że to dzięki mailom i komentarzom od Dziewczyn/Kobiet takich jak Ty pojawiło sie we mnie to pragnienie, żeby blog żył i wyglądał kulturalnie:)
    Zatem dziękuję!!!

    Do napisania, mam nadzieję!

Skomentuj Karolina N Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *