dziecko,  macierzyństwo,  podsumowanie,  życie

Błyskawiczne odstawienie dziecka od piersi

Niniejszy artykuł nie jest poradnikiem pt. „Jak szybko odstawić dziecko od piersi”, ani zbiorem złotych rad o zakończeniu KP. Dzielę się w nim naszym własnym doświadczeniem wynikającym z nagłej sytuacji, jaka nas spotkała, gdy syn miał 19 miesięcy. Notuję po 6 tygodniach od odstawienia. Napisałam też sporo o innych okolicznościach i trochę o emocjach, bo mi się to wszystko łączy ze sobą. 


Z CZEGO WYNIKAŁO NASZE NAGŁE ODSTAWIENIE KP

Ujmując temat w skrócie – pojawiły się u mnie przedwczesne skurcze i skracanie szyjki macicy. Dostałam więc końskie dawki progesteronu, hormonu „kobiecego”, a karmiłam syna. Progesteron w mleku nie był wskazany. Ponadto mój ginekolog powiedział, że ssanie piersi przez dziecko powoduje wyrzuty oksytocyny i skurcze macicy, co jest w moim przypadku niebezpieczne. Mijał dopiero 24 tydzień ciąży. 

Byłam zdruzgotana. Przygotowywałam się już do odstawienia Małego Człowieka, bo nie zamierzałam karmić dwójki dzieci jednocześnie, ale chciałam to robić powoli, systematycznie i przygotowując na to syna rozmowami. Czytałam o takim spokojnym odstawianiu bez wywoływania zbędnego stresu u dziecka i chciałam z tych wszystkich wskazówek skorzystać. Zmniejszyłam dotąd liczbę karmień i widziałam, że młody już nawet niespecjalnie pił, ale traktował ssanie jako uspokajacz (smoczków nie lubił od początku). Przytulał się i pokazując pierś palcem wołał „ten!” (w domyśle: ten cycuś), gdy coś mu się podziało. Pierś była też nieodłącznym elementem usypiania i bałam się jak teraz to lulanie będzie wyglądało. Czasem zasypiał w huśtawce, czasem w wózku, jednak zdecydowanie przytulanie do piersi było na topie. 

I skłamałabym pisząc, że nie lubiłam tych naszych momentów bliskości, choć ból odczuwany podczas ssania był uciążliwy. Nie wiem czy to ciążowe hormony, czy coś innego, ale moment pierwszego przystawienia do piersi bolał od jakiegoś czasu przepotężnie. 


PIERWSZY TYDZIEŃ BEZ PIERSI

Wracałam od lekarza sama, wieczorem, z nadzieją, że Mąż ululał Małego Człowieka i pierwsza noc przeminie bez płaczu przy zasypianiu. Na szczęście synkowi po przebudzeniu w nocy wystarczało od pewnego czasu położenie ręki na plecach i moje „szszsz” więc tylko moment lulania był trudny. 

Ale nie. Mały Człowiek nie dość, że nie spał to rozpaczał, bo chciał do mamy. Tuliłam, tłumaczyłam, że mama dziś nie może dać mleczka, bo pan doktor zabronił, ale było zbyt późno i mały był zbyt rozhisteryzowany, żeby cokolwiek miało zadziałać. Ugięłam się. Syn chwilę possał, po czym odwrócił się i usnął. 

Obmyśliliśmy z Mężem, że będziemy mu mówić prawdę  bez włączania wątku ciąży – mama jest chora – ma „ała”, bierze leki, które są potem w mleczku i pan doktor zabronił dawać mleczko synkowi, bo mu zaszkodzi i będzie bolał brzuszek. Żeby nie budować w maluchu ani poczucia winy, ani niechęci do „bobo” w brzuchu (wiedział, że rośnie mu braciszek, jak Puciowi z książeczki) ustaliliśmy taką wersję. 

Automatem po tej wizycie zaległam też w łóżku z nakazem leżenia więc Mały Człowiek widział, że się dzieje coś nowego – mama leży, a z nim bawi się głównie tata. Jako, że nie było szans na pracę Męża w domu przy moim leżeniu – tydzień urlopu był nieodzowny. 

Gdy Mały Człowiek przychodził w ciągu dnia prosząc o pierś tłumaczyłam i dodawałam, że nadal go kocham i chętnie przytulę. Niespecjalnie był zainteresowany zamiennikami. Trochę płakał, marudził, wołał „ten!”, ale byłam nieugięta. Wiedziałam, że jak sama nie będę konsekwentna to i dziecku nie pomogę. 

Przez ten pierwszy tydzień w ciągu dnia było dziwnie. Mały Człowiek jakby natychmiast wykasował mnie z kręgu swoich zainteresowań. Próby przystawienia się do piersi były nieudane i właściwie do niczego innego mnie nie potrzebował. Tata robił posiłki, przewijał, zajmował się non stop. 

Stwierdziliśmy z Mężem, że syn pewnie zadaje sobie pytanie – po co mama z nami mieszka skoro ani cycusia nie daje, ani się nie bawi?

Trudne to było dla mnie choć oczywiście tłumaczyłam sobie, że to dla niego nowa sytuacja, że potrzebuje czasu, żeby się odnaleźć itp. Ale było to trudne i przykre. 

Po kilku dniach zaczął przychodzić na łóżko i czytaliśmy książeczki albo rysowaliśmy czy lepiliśmy. 

Drzemki w ciągu dnia młody miał w wózku na spacerach. 

Wieczorami staraliśmy się zachowywać jeden scenariusz – kolacja, kąpiel, piżamka i lulanie na huśtawce. Nie zawsze udawało się od razu, był płacz za piersią, czasem zamiast huśtawki było lulanie w wózku albo w foteliku w aucie. Jak już usypiał przenosiliśmy go ostrożnie na jego materac. A w nocy, jak się przebudzał, schodziłam z łóżka, kładłam rękę na pleckach, podsuwałam drugie ramię do przytulenia i Mały Człowiek dzielnie zasypiał. 

W naszym łóżku kładłam się od ściany, żeby rano, jak wstanie, miał do mnie utrudniony dostęp. Wcześniej zawsze karmiliśmy się po przebudzeniu, teraz udawałam, że śpię, opatulona kołdrą. Czekałam, aż Mąż zabierze syna do kuchni, przygotuje mu śniadanie i dopiero wtedy dawałam znaki życia. Taka logistyka. 

Przeżyliśmy tydzień mimo wszystko lepiej niż się spodziewałam. 


CO Z POKARMEM PO NAGŁYM ODSTAWIENIU KP?

Obawiałam się zapalenia piersi i zastoju pokarmu. Pojawiło mi się jakieś kłucie przy jednym sutku i nie wiedziałam co to. Po konsultacji ze szwagierką, doświadczoną matką trójki, zrobiłam sobie masaż ciepłą wodą z prysznica, delikatnie sprawdziłam czy nie mam grudek w piersiach. Ostatecznie spróbowałam też odciągnąć mleko pożyczonym laktatorem elektrycznym, ale okazało się, że nie popłynęła ani kropla. Spróbowałam drugi raz – też nic. Wiem, że bywa i tak, że laktator nie ściągnie nic a dziecko ssie i się najada, ale tego nie zamierzałam już weryfikować. Przy naciskaniu piersi dłonią też nic nie wypływało. Wyglądało mi to tak, jakby piersi już nie produkowały nic więc syn ssał już naprawdę tylko w ramach uspokajacza. Trochę odetchnęłam z ulgą, bo karmiłam go m.in. ze względu na przeciwciała, które miał przechwycać w mleku. 


DRUGI TYDZIEŃ BEZ KP I MATKA W SZPITALU

To dopiero był dla mnie szok, gdy ginekolog orzekł, że w czwartek, dzień po kolejnej wizycie, mam się bezwzględnie stawić w szpitalu z powodu „porodu przedwczesnego zagrażającego”. I że co najmniej tydzień mnie tam potrzymają. Ale, że jak???

Mam zostawić dziecko, które NIGDY dotąd nie było oddzielone ode mnie w nocy, a do tego właśnie odebrałam mu karmienie piersią – coś, co było „od zawsze”???

Nie mogłam tego przetrawić. 

Biłam się z myślami, wahałam się – przecież to dla Małego Człowieka będzie mega stres, a leżenie w szpitalu w czasie pandemii koronawirusa też nie do końca chyba jest bezpieczne!

Ostatecznie wygrała obawa o malucha w brzuchu. 

Pożegnawszy synka, o czym wspomniałam TUTAJ, zmieniłam miejsce chwilowego pobytu. Mąż postanowił na ten czas zamieszkać u rodziców, co jemu zapewniało warunki do pracy, a młodemu rozrywkę. 

Łączyliśmy się dwa razy dziennie online – rano, gdy jedli śniadanie, i wieczorami. Widziałam jednak, że podczas tych videokonferencji bardziej atrakcyjne dla syna są opcje dodawania nakryć głowy czy tła na ekranie niż „rozmowa” ze mną. Smutne to było dla mnie dlatego, że często „rozmawiał” z moją mamą w taki sposób. Ja trzymałam telefon i dreptałam za nim, gdy pokazywał babci swoje książeczki, zabawki albo zjeżdżał na domowej zjeżdżalni. Niejednokrotnie też zagadywał do rozmówczyni i odpowiadał na pytania. Przez półtorej godziny! Ze mną „wytrzymywał” do 15 minut. 

Tłumaczyłam sobie, że to kolejna nowa, trudna sytuacja, z którą wszyscy się oswajamy. 

Lulanie u dziadków wyglądało tak samo jak w domu – w dzień w wózku na spacerze, wieczorem w huśtawce; w nocy Mały Człowiek wtulał się w tatę. 

Dodam, że do bujania niezbędna okazała się piosenka zespołu Małe TGD „Góry do góry”, którą Mąż puszczał w kółko, aż młody usnął. W mikro chwili ciszy błyskawicznie upominał się „tata lala”. Pierwszy wieczór beze mnie był długą rozpaczą. Kolejne już nie. 


KOLEJNY MIESIĄC BEZ KARMIENIA PIERSIĄ

Dołączyłam do rodziny po 12 dniach od odstawienia i 5 całkowitej nieobecności. Ustaliliśmy, że zamieszkamy z rodzicami, bo tak będzie łatwiej wszystkim. Choć chciałam tego uniknąć i mieszkając w domu tylko korzystać ze wsparcia, po jednym weekendzie w domu (bo uparłam się na powrót) nabrałam przekonania, że to się nie uda. „Leżenie” we własnym mieszkaniu skończyłoby się przedwczesnym porodem bankowo. 

Gdy Mały Człowiek zobaczył mnie w realu po tych kilku dniach nie rzucił się jakoś wybitnie na szyję, ani nie skakał z radości. Było to raczej coś w stylu: „acha, ok, jesteś, to fajnie”. Może ta wielość nowych zdarzeń utrzymywała go na dystans, a może przywykł, że teraz tata jest numerem jeden. Szczególnie, że po powrocie swoje kroki skierowałam znów do łóżka więc o szaleństwie z synem nie było mowy. 

Od tego czasu nie dopomina się już piersi, pokazuje tylko czasem mówiąc „ten nie” i zaraz po tym dodaje „tam” – ma na myśli, że pan doktor zabronił już dawać mleczko. Jak na dziecko 20-miesięczne to jest nieźle ogarnięty i rozumie bardzo, bardzo dużo. 

Dwie pierwsze noce po szpitalu były trudne. Drugiej obudził się około drugiej i płakał przez godzinę. Nie byliśmy w stanie go uspokoić. W końcu wpadliśmy na to, żeby dać mu chleb do przegryzienia – pogryzł i przeszło. Nie wiem czy ten wybuch był reakcją na głód, czy na coś innego – w końcu w ciągu dwóch tygodni jego życie miało sporo zmian. 

Obecnie od miesiąca mamy wreszcie wypracowany jakiś rytuał wieczorny i to nam pomaga ogarniać lulanie. Kolacja, kąpiel z myciem zębów i wędrujemy do łóżka. Syn życzy sobie „po po po” („Hipopotamicę Irenę” od Pomelody) – włączam więc You Tube, chowam telefon, żeby nie patrzył i słuchamy. Zależnie od poziomu zmęczenia wtula się we mnie od razu albo po jakimś czasie, po uprzednim stawaniu na głowie, wierzganiu kończynami i zmienianiu pozycji sto razy. Jedna „Irena” to mało, więc włączam drugi i trzeci raz. Potem leci jeszcze ze trzy razy piosenka „Uspokoiłeś”, którą wyhaczyliśmy na YT i zwykle to wystarcza, by Mały Człowiek odpłynął. Aaa, warunkiem jest, żeby miał pod ręką moje ciało – ramię, ręka a ostatnio nawet noga, do której się przytulił, pogłaskał i usnął. Tak, ja też nie kumam tej nogi😂


PODSUMOWUJĄC ZAKOŃCZENIE „DROGI MLECZNEJ”

  1. Jestem wdzięczna, że mam to już za sobą. Było trudno, ale moje obawy były większe niż sam fakt zakończenia KP. Podziwiam i szanuję mamy, które chcą karmić jak najdłużej, jednak czułam, że to nie moja droga. 
  2. Paradoksalnie wymuszone zakończenie karmienia piersią okazało się błogosławieństwem. Nie wiem jak psychicznie radziłabym sobie widząc płaczącego synka, nie mając w głowie tak mocnego argumentu jak teraz. 
  3. Cała ta sytuacja dała mi do myślenia, że może właśnie dla moich chłopaków to taka próbka tego, jak będzie po porodzie w lipcu (i oby nie wcześniej!) – mama mocno wycięta z codzienności ze względu na noworodka. Teraz mają czas i okazję, żeby się przygotować. 
  4. Cieszę się, że karmiłam Małego Człowieka pełne 18 miesięcy. Były to dla mnie cudowne chwile budowania bliskości z synkiem. Zanim zaszłam w kolejną ciążę planowałam ciut dłużej, jednak świadomość, że on już raczej tylko „ciamkał” cycusia zamiast pić mleko sprawia, że łatwiej mi przyjąć koniec pewnego etapu.
  5. Widzę, że „coś” się w moim dziecku zmieniło i już nie jestem na takim topie, jak kiedyś. Np. na powrót taty z pracy skacze i krzyczy z radości, po powrocie ze spaceru z dziadkiem szuka natychmiast babci, na mnie natomiast zupełnie nie zwraca uwagi, nawet gdy witam go w drzwiach. Staram się tym nie dołować tylko tłumaczyć, że ma taką fazę. Nie wiem czy to kwestia zakończenia KP, leżenia czy szpitalnej absencji. A może wszystkiego po trosze? Cieszę się natomiast na te nasze wieczorne przytulasy, a ostatnio także poranne, południowe czy popołudniowe przy dźwiękach Pomelody. 

Czekam, co przyniosą kolejne dni. 


A jakie są Wasze doświadczenia związane z karmieniem piersią? Mleczna droga jeszcze u Was trwa, skończyła się czy akurat jesteście na etapie odstawiania? Co jest/było najtrudniejsze?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *