Kim jestem i co czuję 3 lata po pierwszym z trzech poronień?
Niedziela, godzina 17:30.
W pokoju unosi się aromat kawy, którą przed momentem przyniósł mój ukochany Mąż. Siedzę na kanapie z laptopem na kolanach i przywołuję w pamięci trzy ostatnie lata.
Trudny, aktywny, przełomowy czas.
Niedziela, godzina 19:45.
Kawa już dawno oddała ciepło, ale trzymam w filiżance ostatnie krople.
Równo trzy lata temu miałam zostać mamą. Rozpierały mnie radość i szczęście, bo pod moim sercem rozwijało się Ono – nasze pierwsze dziecko, nasz upragniony dar. Tydzień później marzenie roztrzaskało się o zimną szpitalną podłogę, a ja pozostałam z myślą, że widocznie tak miało być. Rok później scenariusz się powtórzył, choć tym razem nie trafiłam na izbę przyjęć. Po kolejnych sześciu miesiącach ogromny smutek wywołany utratą nienarodzonego dziecka powrócił. Smutek, złość i szereg innych emocji, o czym pisałam TU.
Dziś usiadłam, żeby o tym wszystkim pomyśleć. Kim jestem? Co czuję? Co teraz? Co dalej?
KIM JESTEM?
Jestem kobietą inną niż te trzy lata temu. Nie tylko starszą, co mnie akurat nie martwi, bo podobno czas działa na moją korzyść:)
Jestem kobietą o nowym spojrzeniu na życie. Dziś o wiele bardziej je szanuję. Dziś wiem, że to niezwykle cenny dar już od momentu poczęcia. Dar niezwykle kruchy, dar, o który trzeba szczególnie dbać.
Jestem kobietą świadomą o wiele bardziej i o wiele głębiej. Moja wiedza o zdrowym odżywianiu, zdrowym stylu życia, ich wpływie na szeroko pojęte zdrowie , na rozwój chorób oraz genetycznych uwarunkowaniach poronień czasem rozsadza mi głowę. Jestem kobietą świadomą zagrożeń wynikających z lekkomyślnego traktowania potrzeby snu, potrzeby odpoczynku, potrzeby przebywania w sprzyjającym środowisku pracy.
Jestem kobietą szczęśliwą. Żoną tego samego, cudownego Męża, siostrą tych samych, fantastycznych sióstr, córką tych samych, jedynych w swoim rodzaju rodziców. Przyjaciółką wspaniałych kobiet. Choć moja droga nie jest usłana różami bez kolców, to kiedy zbieram wszystko, co dobre i złe, bilans zdecydowanie wychodzi na plus.
Jestem kobietą wdzięczną. Wdzięczną Bogu za moją Rodzinę, ludzi, którzy mnie otaczają, wspólnoty, których jestem częścią. Jestem wdzięczna za to, że oboje z M. mamy pracę i stać nas na kolejne badania i wizyty u lekarzy. Wdzięczna za to, że dwie bardzo bliskie mi osoby spotkały mężczyzn, którzy rokują na dobrych mężów, a ja delikatnie maczałam w tym palce, modląc się w ich intencjach.
Jestem wdzięczna nawet za te wszystkie trudne doświadczenia, jakie nas dotykały, bo one ukształtowały nową mnie i prawdopodobnie uchroniły przed pewną autodestrukcją.
CO CZUJĘ?
Ciekawość. Jak to się wszystko dalej potoczy? Pragnę być mamą, marzę o ciepłym domowym ognisku.
Oczami wyobraźni widzę siebie, czytającą książeczki maluchom, zmieniającą głos w zależności od roli… Spaceruję, niosąc jedno dziecko w chuście, drugie trzymając za rękę, podczas gdy trzecie leży w wózku prowadzonym przez mojego M. Pragnę widzieć rozwój tych skarbów, mieć udział w przygotowaniu ich do samodzielnego życia. Ciekawe czy, kiedy i jak to się wydarzy?
Spokój i niepokój. Z Jednej strony wiem i wierzę, że dla mojego Boga nie ma nic niemożliwego i jeśli taka jest Jego wola w przyszłym roku urodzi się nam synek lub córeczka. Z drugiej strony nie wiem jak długo czekać na naturalne poczęcie i szczęśliwe rozwiązanie, jestem ciut niecierpliwa. Mam w głowie plan B – adopcję, a ona wymaga duuużo czasu, którego nie chciałabym już tracić. Mój plan B nie jest jednak jeszcze planem B mojego Męża i to jest mały kłopot.
Z jednej strony nie chcę podporządkowywać życia temu, że „a jak będę w ciąży”, ale od roku tak żyję, co blokuje mnie przed podjęciem radykalnych decyzji związanych na przykład ze zmianą praca. A ten stan zawieszenia jest dla mnie bardzo niedobry.
Przerażenie skalą poronień w naszym kraju, niewiedzą, a często ignorancją lekarzy, bezradnością „niedoszłych” matek, które tracą nadzieję. Na różnych forach i grupach czytam wyznania młodych dziewczyn i dojrzałych wiekiem kobiet i widzę jak wiele jest jeszcze do zrobienia w temacie rozwijania świadomości o polimorfizmach MTHFR, PAI-1 i innych. Przeraża mnie to, że wiele moich koleżanek straciło dziecko w okresie prenatalnym, ale żaden lekarz nie zasugerował im konkretnej diagnostyki twierdząc, że „to się teraz często zdarza”. A przecież wiele z tych dziewczyn mogłaby nie tracić czasu tylko już po pierwszym poronieniu sprawdzać po kolei potencjalne przyczyny.
Podekscytowanie. W ciągu trzech ostatnich miesięcy w mojej głowie zaczęły pojawiać się, kiełkować, dojrzewać różne myśli dotyczące wizji dla mojego życia. Obok spełniania się jako żona i mama chciałabym dać temu światu coś od siebie, a przy tym móc żyć bezpiecznie pod względem finansowym. Kto wie czy właśnie nie rodzi się pewna nowa jakość?
Mobilizację. Po prawie trzech miesiącach zaleconej przez dietetyka restrykcyjnej diety czekają mnie kolejne trzy. Będą łatwiejsze, bo opracowałam już pewien system, a dotychczasowe starania przyniosły efekt. Mój organizm powoli się regeneruje i wskakuje na bardziej proste tory. Kupiłam też karnet na siłownię (pierwszy raz w życiu!!!) i planuję maksymalnie wykorzystać grudzień na zdobywanie formy.
CO TERAZ?
Teraz zadbam o siebie. Co najmniej na miesiąc zamierzam wziąć wolne od pracy oraz usuwać z kalendarza wszystko, co nie jest konieczne i na czym mi wybitnie nie zależy. Zamierzam żyć w zgodzie z zasadą „Brak stuprocentowego TAK oznacza stuprocentowe NIE” („Esencjalista”, Greg McKeown). Zamierzam spać tyle ile potrzebuję i nie czuć wszechogarniającego zmęczenia, zamierzam być najlepszą na świecie żoną, najlepszą siostrą, szwagierką i przyjaciółką. Zamierzam dbać o relacje z członkami mojej rodziny, bo „rodzina to jest siła”. Zamierzam robić to, co lubię i w czym widzę wartość. Zamierzam też przelać na papier wszystkie myśli, jakie mnie ostatnio atakują, poukładać je i rozważać. Bo czuję, że coś się zaczyna dziać, a jeszcze nie wiem co:)
CO DALEJ?
To już tylko sam Bóg wie. I może dobrze. Modlę się o uzdrowienie z wszystkich wykrytych i niewykrytych chorób moich i M., o poczęcie do kwietnia i urodzenie zdrowego dziecka. Ale czy mój pomysł na życie jest zbieżny z pomysłem naszego Ojca? Zobaczymy. Chcę ufać, że właściwie rozeznaję to, co On ma dla nas w swoim sercu i żyję tak, że On jest ze mnie dumny.
I kto wie, może za trzy lata znów usiądę na kanapie z kawą w filiżance, a obok mnie usiądzie mój M. i nasze szkraby?
Niedziela, godzina 23:08. Dobranoc.