Leżę i myślę. Moje #zostanwdomu, leżenie, obserwacje. Co o tym wszystkim myślę
TYTUŁEM WSTĘPU
Dokładnie 11.03.2020 był ostatnim dniem mojej swobody w postaci radosnego spotkania z koleżankami w kawiarni. Temat koronawirusa i COVID-19 już się oczywiście przewijał w rozmowach, a mała liczba klientów była wyraźnie zauważalna, ale jeszcze wszystko było „normalnie”. Od niedawna powoli do tej „normalności” wracamy, już nawet do kawiarni można pójść. Choć ja i tak na razie mam szlaban i leżę, o czym było TUTAJ.
Mam kilka przemyśleń o sytuacji, swoje emocje z nią związane i robię właśnie stop klatkę.
DO KRYZYSU
Przez pierwsze dwa tygodnie siedzieliśmy w domu cały czas. Skoro Minister Zdrowia zachęcał do absolutnej izolacji to stwierdziliśmy z mężem, że damy radę. Jego firma natychmiast przeniosła się w świat pracy zdalnej więc małżonek przejął pokój-biuro i przy odgłosach mojej zabawy z Małym Człowiekiem dzielnie pracował. Na zakupy, żeby nie narażać ciężarnej żony, jeździł sam, raz w tygodniu, z długą listą. Mnie podobało się to, że NIC nie muszę, bo zawiesiły się wszystkie aktywności poza domem.
KRYZYS
Kryzys w izolacji przyszedł po około trzech tygodniach i trwał tydzień. Podły nastrój, przygnębienie, jakiś taki dziwny smutek, brak chęci na cokolwiek. Miałam poczucie, że ten odzyskany czas teraz bezsensownie marnotrawię. Nie potrafiłam skupić się na konkretnej robocie, wizja czytania książek mnie odrzucała, zabawa z dzieckiem nużyła, modlitwa nie była ukojeniem. Zaczęliśmy więc codziennie po obiedzie wychodzić na chwilę na spacer z Małym Człowiekiem, żeby dotlenić mózgi, ale to był okres chłodu i wcale mnie wielce nie kręciły te spacery, bo marzłam ciągle. Choć faktem jest, że słońce dodawało energii.
Podzieliłam się swoim spadkiem formy z naszą grupą hobbystyczną podczas zorganizowanej videokonferencji i okazało się, że nie jestem jedyna! Spora część ekipy też miała zjazd. Ta świadomość mi pomogła choć trudno wytłumaczyć dlaczego właściwie. Na szczęście kryzys szybko odpuścił.
ŚWIĘTA WIELKANOCNE I POBYT W SZPITALU
Od kilku lat Wielkanoc to dla mnie nie niedziela i lany poniedziałek, a świadome przeżywanie Triduum Paschalnego. Wspólnie z mężem uczestniczymy w liturgiach Wielkiego Czwartku, Piątku i Soboty, niedzielę traktując jako czas z rodziną, ale już nie punkt kulminacyjny. W tym roku mąż wziął dodatkowo wolne w piątek. Ze względu na to, że kościoły w te święta były dla wiernych zamknięte wybraliśmy dominikanów w Łodzi i z nimi łączyliśmy się codziennie online.
Wyjątkowe były to Liturgie – sami ojcowie plus wybitny kantor intonujący pieśni, bez dźwięku organów czy chóru, które często przykrywają treść i meritum. Realizator dbał o to, by internauci widzieli wszystko z bliska, czasem kierował kamerę na krzyż, czasem na tabernakulum.
Dla zbudowania godnego nastroju przed transmisją przygaszaliśmy światło, zapalaliśmy świece, stawialiśmy krzyż i zapraszaliśmy do uczestnictwa Małego Człowieka. Nasz syn chłonął to, co się działo z ciekawością, patrzył z fotela w ekran (na co dzień nic nie ogląda na komputerze), słuchał, a dwa razy usnął na kazaniu😉
Zupełnie inne były te święta. Pełne spokoju i zadumy. I dzięki temu, że spędzane przymusowo w domu mogliśmy całą rodziną uczestniczyć w Liturgii. Inaczej ja pewnie i tak zostawałabym w domu z Małym Człowiekiem, a mąż chodził do kościoła.
W niedzielę rodzinne spotkania online wypełniły nam dzień. Dziwnie tak rozmawiać z sobą przez szklany ekran. Ale lepiej tak niż wcale. Pomimo tego, że prawie ciągle leżałam, radość i wdzięczność wypełniały moje serce.
Niedługo potem leżałam już w szpitalu i o dziwo wspominam ten czas bardzo pozytywnie. Sytuacja pokazała, że nasze dziecko może przeżyć bez mamy w domu kilka dni, że tata jest jeszcze bardziej super niż był, że dziadkowie to skarb gigantyczny i że świat beze mnie ma się dobrze, a co pilne i wymagające mojej obecności mogę ogarnąć zdalnie, więc nie muszę się martwić, jak to będzie po narodzinach Małego Brata.
Poza tym w szpitalu udało mi się zrobić coś, co byłoby trudne z dzieckiem obok, bo wymagało długich godzin w skupieniu ze słuchawkami w uszach.
ODMRAŻANIE A LEŻENIE
Ten etap mojej kwarantanny trwa. Po szpitalu zamieszkaliśmy u teściów, bo tu mogę spokojnie leżeć.
W Polsce można już chodzić do parku, lasu, kościoła, kawiarni. Za oknem słońce i wyczekiwane ciepełko. A ja leżę. Przyznam szczerze, że mam trochę dosyć tego leżenia i w ogóle konieczności „uważania na siebie” z jednego powodu – nie mogę szaleć z Małym Człowiekiem ani towarzyszyć mu w spacerach czy zabawach ruchowych. Tłumaczę sobie oczywiście, że to czasowe i dla dobra dzidziusia, ale i tak mi trochę szkoda. No nic nie poradzę.
Staram się sensownie wykorzystywać czas, czytam książkę za książką, bawię się z Małym Człowiekiem jak tylko wyraża zainteresowanie przebywaniem w pobliżu łóżka, dużo sylabizujemy, rozmawiamy, tulimy się i słuchamy bajek od Pomelody. Udało się nam nawet wypracować jakiś w miarę regularny rytm dnia, co mnie cieszy. I co najważniejsze – od mojego powrotu bardzo rzadko młodzieniec pyta o karmienie piersią, za to mówi wieczorem kiedy jest zmęczony i wystarczają mu przytulasy na ululanie. Wielki, wielki plus.
MEDIA A UMYSŁ
W tak zwanym międzyczasie czytam i słucham trochę o polityce, koronawirusie, statystykach, potencjalnych szczepionkach, teoriach o pandemii lub jej braku i dochodzę do wniosku, że te wszystkie treści zatruwają mi umysł. Gdzie jest prawda? Co jest dobre dla mnie i dla społeczeństwa? Czemu w ludziach tyle nienawiści wylewającej się w mediach pod jedną czy drugą opcją? Dokąd zmierzasz świecie? Dokąd zmierzasz rodaku? Jaką postawę przyjąć wobec tych, którzy przekonani są o tym, że posiedli prawdę najprawdziwszą i próbują mi ją objawić nazbyt emocjonalnie?
Czy zaprzestanie karmienia się nowymi treściami to ignorancja czy dbanie o siebie? A nawet jeśli spora część tych różnych teorii o celowym działaniu pewnych środowisk czy ludzi jest prawdziwa, a ja nie mam ani krzty wpływu na pewne rzeczy – co wówczas? Zaprzątać sobie tym głowę, szukać kolejnych źródeł informacji, żeby jednak wiedzieć więcej czy zamknąć oczy?
Co robić z wiedzą, która boli mnie jako człowieka? Jako chrześcijanina?
Nie, nie zadaję sobie pytania „gdzie jest Bóg”, bo to my, ludzie w większości przypadków sami sobie zgotowaliśmy taki czy inny los. Sobie i innym. Podejmując decyzje, korzystając z wolnej woli. Część decyzji podejmują za nas ci, którzy mają większy wpływ – rządzący, biznesmeni, media, pokazując swoje prawdy i półprawdy.
Jak się w tym odnaleźć i nie zwariować?
Mam świadomość, że żyjemy w czasach, w których walka zła z dobrem jest gigantyczna. Zależnie od tego kto w co wierzy lub nie wierzy i jaki ma światopogląd tak będzie postrzegał i nazywał to, co się dzieje w świecie a pewnie i „obciążał winą” różne systemy, instytucje, partie, osoby. Dla mnie każdy syf to robota Szatana wykonana przez ludzi, do których ma dostęp większy czy mniejszy. Ludzie podejmują decyzje, ale to, jakie one są, zależy od tego, komu służą. I dlatego szczególnie teraz staram się skupiać na tym, co jest dobre i co przekazał Bóg w swoim Słowie. I Pismo Święte ze swoimi obietnicami, na które mocniej zwracam teraz uwagę, jest doskonałą przeciwwagą dla tych wszystkich trudnych pytań i treści, jakie docierają do mnie w ostatnim czasie.
„Wtedy powiedział Jezus do Żydów, którzy Mu uwierzyli: Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,31-32).
Prawda nas wyzwoli. Trzeba cierpliwie poczekać.
A jak Wy się odnajdujecie w całej tej epidemii?