Oddział patologii ciąży, czyli niespodziewane „przygody” ciążowe
Nie jestem panikarą. Od początku czwartej ciąży (ale pierwszej tak długiej) mam w sobie spokój i pewność, że tym razem usłyszymy płacz dziecka po porodzie.
W połowie czerwca jednak, przez dwa dni niepokoiło mnie to, że nie czuję ruchów młodego. Jak na 28 tydzień przystało, według wieści z internetów, powinien fikać koziołki, a tu nic. Jadłam posiłek, kładłam się na boku i czekałam, ale nic się w brzuchu nie działo. No, ostatecznie może pojawił się jakiś mikro „bulgot”, ale na pewno nie były to ruchy takie jak czułam wcześniej. Dodatkowo odebrałam wyniki badań i zobaczyłam, że TSH wzrosło do 2,77, w morfologii nie wszystko było w normie, a w moczu pojawiły się liczne bakterie. I zaczęła się projekcja czarnych myśli.
Żeby ją uciąć bez zastanowienia napisałam smsa do pani doktor z centrum medycznego. Co prawda docelowo zamierzałam się z nią rozstać i doprowadzić ciążę do końca z nowym lekarzem, ale w owym momencie potrzebowałam konsultacji, a nie miałam namiaru na pana doktora.
Odpisała, żeby podjechać do niej na oddział.
Pojechałam. Myślałam, że mnie po prostu zbada, zrobi KTG i jeśli wszystko będzie w porządku – wrócę do domu. Ale nie. Pani doktor stwierdziła, że zostawi mnie na oddziale na kilka dni, żeby mnie poobserwować.
POBYT W SZPITALU
Nie byłam przygotowana logistycznie na hospitalizację, a dodatkowo zbliżający się weekend miałam już daaaawno zaplanowany i wizja zmiany tych planów nie była zachęcająca. Rozsądek jednak kazał podporządkować się zaleceniu lekarskiemu. W takich chwilach priorytety szybko nakreślają bieg spraw.
W kolejce do przyjęcia było kilka kobiet i korzystając z czasu oczekiwania pani doktor pokazała mi oddziały patologii ciąży, położniczy i noworodkowy. Szpital robi wrażenie – ma niespełna 5 lat i jeszcze pachnie nowością. Panie położne podczas „prezentacji” uśmiechały się promiennie, lekarka zachwalała oddziały i zaprowadziła mnie nawet na salę porodową chcąc pokazać jak wygląda.
Na izbie przyjęć poznałam przemiłą kobietę – położną około pięćdziesiątki, która była niezwykle uprzejma, kulturalna, a kiedy dowiedziała się, że to moja czwarta ciąża, ale pierwszy poród orzekła, że należy mi się mega specjalne traktowanie. Słuchała, co mówię i notowała nawet to, że mam nietolerancje pokarmowe i obiecała, że zostaną wzięte pod uwagę! Posłuchała też krótko tętna dziecka – serduszko biło jak trzeba. Uff.
Później zbadał mnie na fotelu ginekologicznym młody lekarz i stwierdził, że szyjka jest miękka. To już wiedziałam. Zapytał o ostatnie badania moczu (to, które mnie zaniepokoiło), w którym wyszły liczne bakterie – dopytywał czy poprawnie pobrałam próbkę. Poprawnie czyli jak? Bo wiedziałam tyle, że mocz do badania powinien pochodzić z pierwszej wizyty w toalecie po odpoczynku nocnym, konkretnie ze środkowego strumienia. Ale nie wiedziałam, że tuż przed tym należy się umyć. Jakkolwiek dziwnie to brzmi nikt nigdy nie mówił mi, że taka jest procedura, bo inaczej próbka może być zanieczyszczona bakteriami, które pojawią się w nocy (nawet po wzięciu kąpieli przed snem!). Sama jakoś na to nigdy nie wpadłam;/
Kolejny etap to przydział sali – pani położna z izby przyjęć zaprowadziła mnie do dyżurki pielęgniarek i zapowiedziała, że o mnie trzeba tutaj bardzo dbać. Następnie panie zaprowadziły mnie do sali, w której jedno z trzech łóżek było wolne, a moimi towarzyszkami miały stać się dwie młode dziewczyny. Po kilkunastu minutach miałam jeszcze badanie usg, które potwierdziło miękką szyjkę o grubości 28mm w węższym miejscu i 32 mm w szerszym. Wracając z usg „złapała” mnie pani pielęgniarka i założyła wenflon. Wręczyła też dwa pojemniki na mocz i kazała pobrać dwie próbki – jedną na standardowe badanie i drugą na posiew.
Na koniec czekało mnie jeszcze moje pierwsze w życiu badanie KTG – pół godziny leżenia na łóżku z podpiętymi dwoma czujnikami wykrywającymi czynność serca płodu i skurcze mięśnia macicy. To było niesamowite uczucie – słyszeć bicie serca tak długo i wyraźnie!
Po badaniu zapytałam położnej o wynik – powiedziała, że zapis jest prawidłowy. Drugie uff.
Wieczorem po obchodzie (jeden lekarz i jedna pielęgniarka, którzy tylko zapytali jak się czuję) kolejna położna przyszła z lekami – najpierw zastrzyk heparyny, potem domięśniowo steryd Celestone. Gdy zapytałam po co to otrzymałam odpowiedź, że „na przyspieszenie rozwoju płuc u dziecka”. Hmm.
Najbardziej zaskoczył mnie zastrzyk z Ampicyliny. Zapytałam kto to zlecił i czemu, ale pani nie wiedziała. Obiecała, że się dowie. Nie wpadłam na to, żeby się nie godzić na antybiotyk czy steryd, bo przecież trafiłam do szpitala pod opiekę profesjonalistów, którzy widocznie widzieli potrzebę takiego postępowania.
Skonsultowałam szybko fakt antybiotykoterapii z moją dietetyczką, bo przeraziło mnie to, że tak długo walczyłam o poprawę flory bakteryjnej jelit, tak długo udawało mi się nie brać antybiotyków i nagle mój wysiłek miał zostać zmarnowany. Bo przecież układ odpornościowy po takim leczeniu podnosi się przez pól roku;/
Ale otrzymałam słowa, żeby się nie martwić, tylko kupić priobiotyki Sanprobi IBS i wziąć jak najszybciej.
Wymieniwszy kilka zdań ze współlokatorkami pomodliłam się o dobre zakończenie historii szpitalnej i poszłam spać.
WNIOSKI Z POBYTU NA ODDZIALE PATOLOGII CIĄŻY
Zasadniczo nie planuję opisywać całego pobytu dlatego krótko podsumuję te kilka dni.
- Położne na oddziale były przemiłymi kobietami (prawie wszystkie), a że lubię wiedzieć z kim rozmawiam – pytałam o ich imiona. Mam wrażenie, że zwracanie się po imieniu skraca dystans i bardzo buduje sympatyczną atmosferę. W niedzielę, jako, że niewiele się działo, przez prawie godzinę stałyśmy z jedną z pacjentek i rozmawiałyśmy z pielęgniarkami o szpitalu i życiu. Tak po prostu.
- Będąc uprzejmym i ciepłym dla pielęgniarek można bez zniecierpliwienia w głosie uzyskać odpowiedzi na swoje dociekliwe pytania – mnie na przykład zupełnie spontanicznie udało się otrzymać do ręki zapisy moich KTG (miałam zlecone dwa razy dziennie) wraz z informacją, co oznaczają poszczególne dane i wykresy:)
- Dystans między pacjentkami potrafi się bardzo szybko skrócić, kiedy przeżywa się podobne historie:) Z jedną ze współlokatorek spędziłyśmy długie godziny na naprawdę głębokich rozmowach nie tylko o ciąży!
- Istnieje (przynajmniej w tym szpitalu) klucz przydziału pacjentek do łóżek i sal:) Bliżej porodówki panie, które są po terminie, następnie te, które są w wysokiej ciąży, a mają jakieś problemy i zagrożenie przedwczesnym porodem, potem te, które trafiają na obserwację lub leczenie infekcji i najdalej od porodówki te, które są we wczesnej ciąży z prawdopodobieństwem poronienia. W miarę możliwości na jednej sali nie są umieszczane kobiety z różnymi problemami. To było dla mnie budujące, że dba się o komfort psychiczny pacjentek.
- Czułam się trochę jak na urlopie – dużo leżałam, odpoczywałam, spałam, czytałam książki, które dowiózł mi mój mąż, skorzystałam z opcji zwiedzenia oddziału położniczego i sporo dowiedziałam się o przebiegu porodu w szpitalu i warunkach w jakich znajdują się mama, tata i dziecko.
- Warto zaufać SWOJEJ intuicji i czasem nie godzić się na zalecenia lekarskie dopóki nie ma się stuprocentowej pewności albo stuprocentowego zaufania, że zalecone leczenie jest naprawdę zasadne. Skąd ta myśl? Dzień po przyjęciu zapytałam na porannym obchodzie kto i czemu zalecił mi antybiotyk. Wytłumaczyłam dlaczego zadaję to pytanie i czemu tak bardzo nie chciałabym przyjmować Ampicyliny. Dyżurująca pani doktor nie potrafiła na nie odpowiedzieć, ale obiecała sprawdzić;/ Wieczorem, kiedy miała być podana, nie zgodziłam się prosząc o dopytanie czyje to zalecenie i na jakiej podstawie. Sytuacja wydała mi się absurdalna. Ostatecznie pani pielęgniarka wróciła z informacją, że to zalecenie „mojej” lekarki i że pewnie przez te liczne bakterie w moczu. Potwierdziła to lekarka, z którą zamieniłam kilka słów. Oznajmiła, że to też „profilaktycznie, żeby nie dopuścić do rozwoju bakterii. Zgodziłam się zatem choć niechętnie. Chodziło jednak o te bakterie, które były na wynikach badań, z którymi przyszłam do szpitala. Badanie moczu w szpitalu tuż po przyjęciu nie wykazało bakterii, a posiew to potwierdził. Moja próbka była zanieczyszczona;/ Ze względu jednak na to, że antybiotykoterapia już się rozpoczęła dowiedziałam się, że nie można jej przerwać, bo to spowoduje więcej szkody niż pożytku. I tak ze szpitala wyszłam w poniedziałek z zaleceniem, by kontynuować Ampicylinę doustnie oraz dołożyć Nystatynę – antybiotyk dopochwowy, żeby nie pojawiła się grzybica. Świetnie. Drugą opcją była kontynuacja leczenia Ampicyliną dożylnie – ale wówczas musiałabym zostać w szpitalu do środy czy czwartku, co wydało mi się bez sensu. Serce młodego biło jak trzeba, nie pojawiały się skurcze macicy, po prostu przez te dwa dni, które mnie niepokoiły, młody był mniej ruchliwy. Opuściłam szpital z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony dobrze, że upewniłam się, że z dzieckiem jest wszystko w porządku, ale z drugiej te antybiotyki… Wygląda na to, że trochę bezzasadne. Profilaktyka w tym przypadku do mnie zupełnie nie przemówiła.
Nieco później okazało się, że moje mieszane uczucia miały jeszcze jedną podstawę, ale o tym w kolejnym poście.
Niemniej widzę też pozytywy tej „przygody” i wierzę, że ukryty głębszy sens pobytu na oddziale patologii ciąży i podjętych przez lekarzy decyzji odnośnie leczenia jeszcze się objawi.
Albo i nie.