borelioza,  MTHFR,  polimorfizm,  trombofilia

Startujemy z modlitwą o moje uzdrowienie

Od września wiemy, że przeszłam zakażenie krętkiem borelii, choć nie miałam rumienia. Według lekarki prowadzącej wykład „Borelioza – cicha epidemia” (który skłonił mnie do zrobienia testu Western Blot) wynik pozytywny zarówno w klasie IgM (aktywne zakażenie), jak i IgG (oznaczające kontakt z bakterią, ale brak aktywnego zakażenia) oznacza boreliozę. Zaleciła, żeby przyjmować określony suplement ziołowy. Jeszcze tego samego miesiąca rozpoczęłam kurację ziołową, która skończy się w grudniu 2016.

Od września także wiemy, że mam polimorfizmy heterozygotyczne genu MTHFR, które powodują m.in. problemy z przemianą kwasu foliowego, niezbędnego w ciąży. Według opisu wyniku badania z poradni genetycznej powoduje to wzrost homocysteiny we krwi, co z kolei może być przyczyną wczesnych i nawykowych poronień.
Dzięki zaczytywaniu się w wątek o MTHFR na forum strony www.poronienie.plwiem tyle, że kobiety z tymi mutacjami nie powinny zachodzić w ciążę jeśli poziom homocysteiny jest powyżej 7. U mnie to 15,3 więc na razie stop prokreacji. Skupiam się zatem na obniżeniu tego poziomu poprzez eksperymentowanie z suplementami – metylowanymi formami kwasu foliowego, witaminy B6, B12, TMG.
Dlaczego eksperymentowanie? Bo na razie nie znalazłam lekarza ginekologa, który nie zrobiłby wielkich oczu słysząc słowo MTHFR, a nie chcąc czekać – na własną rękę kupiłam polecane na wspomnianym forum suplementy, przyjmuję dawki, jakie lekarze zalecali dziewczynom z forum i co miesiąc badam poziomy witamin i homocysteiny.
Nawiązałam też kontakt z dziewczyną, która poroniła 7 razy (!!!), na różnych etapach zanim na świat przyszło jej pierwsze, żywe dziecko. Jej historia, chociaż niezwykle przykra i przerażająca, dała mi nadzieję, że przy odpowiedniej suplementacji, a w ciąży zabezpieczeniu lekami rozrzedzającymi krew, i ja mogę przetrwać ciążę i urodzić dziecko.
Niemniej, zarówno mutacje, jak i borelioza to coś, czego mój organizm zdecydowanie nie potrzebuje i byłoby fantastycznie, gdyby ich nie było.
I jakoś tak ostatnio na You Tube trafiliśmy z Mężem na zaproszenie dominikanina, ojca Adama Szustaka do podjęcia się konkretnej modlitwy w konkretnej intencji. Chodzi o Nowennę Pompejańską. Można o niej poczytać w sieci, ale generalnie polega to na tym, że przez 54 dni (przez 28 dni jako błaganie, a kolejne 28 dziękczynienie) codziennie odmawia się 3 części różańca (czyli 15 „dziesiątek”). Jakoś nigdy nie byłam wielką fanką tej modlitwy, choć pamiętam z rekolekcji na studiach, jak pan Jan Budziaszek, perkusista Skaldów, zachwycał się różańcem głosząc konferencję. świadomość, że to jest prawie godzina modlitwy „różańcowej” dziennie też początkowo była dla mnie abstrakcją. Ale pomyślałam sobie, że może to jest to, czego teraz potrzebujemy? Bo w to, że Jezus uzdrawia wszelkie choroby wierzę całym sercem. Musi mieć tylko odpowiednie warunki, między innymi serce gotowe do przyjęcia uzdrowienia. Może ja potrzebuję właśnie takiej formy wyłączenia się ze świata, modlitwy o charakterze medytacji i zbliżenia do Boga w taki sposób?
Choć będzie to ogromne wyzwanie postanowiliśmy, że od dziś, bo tak też zaczyna o. Szustak i codziennie na swoim kanale na YT wrzucać będzie filmik „motywacyjny”, wspólnie z Mężem modlimy się o uzdrowienie mnie z boreliozy i mutacji genu MTHFR. Ojciec Adam wyliczył to tak, że zakończymy w wigilię Bożego Narodzenia.
Logistycznie zorganizujemy to tak, że dwie „dziesiątki” odmawiamy w drodze do i z pracy, a jedną wspólnie, przed snem, na kolanach.
Będzie hardcore.

A tu o. Adam Szustak wyjaśniający o co chodzi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *