ciąża,  poronienie,  życie

Druga ciąża – dlaczego mam obawy i cieszę się mniej?

Rok.

Dla jednych wieczność, dla innych mgnienie oka.
Rok temu byłam w ciąży.
Rok temu zapisywałam swoje myśli, przelewałam na klawiaturę komputera radość, a już po chwili smutek.
Dziś, zanim kliknęłam „nowy post”, zastanawiałam się czy to dobry moment, ale ostatecznie postanowiłam znów skreślić kilka słów.
Jest niedziela, 6 grudnia.
Od niespełna tygodnia wiem, że w moim ciele ma szansę zadomowić się na kolejnych 9 miesięcy nowe życie. Wyczekiwane i upragnione.
Nie wiem jak duża jest ta szansa, bowiem wyniki hormonu beta HCG nie są w normie, przyrost jest niski i jutro porozmawiam o tym z ginekologiem.
W międzyczasie poszperałam nieco w Internetach i na forach doszukałam się informacji, że nie zawsze niski przyrost kończy się poronieniem, nie zawsze oznacza puste jajo płodowe czy ciążę pozamaciczną.
Jak to mówią pożyjemy – zobaczymy.
Na chwilę obecną ważne jest dla mnie to, co dzieje się w mojej głowie i sercu i o tym chciałabym tu napisać.
Ale po kolei.
Po ubiegłorocznym poronieniu na pół roku odłożyliśmy zapędy rodzicielskie, zgodnie z przykazaniem ze szpitala. Celowo oboje z mężem wybraliśmy w maju 21 dni urlopu, żeby się „wyszaleć” na całego, zmęczyć porządnie (urlop był rowerowy i 1410 km w nogach zostało) i zahartować organizmy.
Od czerwca wystartowaliśmy z projektem „będziemy rodzicami”. Nie martwiły nas niepowodzenia, wszak wiedzieliśmy, że nie wszystko otrzymuje się wtedy, kiedy ma się takie widzimisię. Dzięki ubiegłorocznemu doświadczeniu wiedzieliśmy też, że jesteśmy zdolni do prokreacji więc… cierpliwie i do skutku.
Kiedy w poniedziałek zrobiłam pierwszy test kreska „ciążowa” była tak mało widoczna, że zastanawiałam się, czy ona tam faktycznie jest, czy po prostu tak bardzo chcę ją zobaczyć, że ją dostrzegam:)
We wtorek powtórzyłam test i kreska była wyraźniejsza choć nadal nie tak bardzo jak kontrolna.
Starałam się jednak nie przywiązywać za bardzo do myśli, że to już na pewno ciąża, z której na świat przyjdzie maluch.
W środę byłam u nowej lekarki. Poprzedni ginekolog stracił moje zaufanie kiedy w żaden sposób nie próbował dociekać przyczyny poronienia. Lekarka zrobiła dokładny wywiad, USG (nie zobaczyła nic, ale uprzedziła, że to bardzo wczesna ciąża (37 dzień cyklu) i jeszcze może nie być widać pęcherzyka). Zleciła dwa badania bety – w środę i piątek. Podała mi swój numer telefonu i poprosiła o smsa z wynikami. To dla mnie o tyle nowe, że nie znam kobiety, jestem po prostu kolejną pacjentką w przychodni, a miałam wrażenie, że autentycznie zainteresowała się mną i pragnie pomóc. Zapisała mi też jod i Luteinę. Gdy przesłałam jej wynik drugiego badania wysłała wiadomość, że jutro zadzwoni i ustalimy, co dalej.
To fakty.
Emocje jednak nie są takie czarno-białe. Od otrzymania pierwszego wyniku na przemian targają mną niepokój, radość, spokój. Od sprawdzenia drugiego wyniku (wczoraj) dołączyła się jakaś dziwna złość, trochę przygnębienia, rezygnacja przemieszane z nadzieją po przeczytaniu wypowiedzi na forach.
Moją uwagę przykuło to, jak bardzo moje reakcje różnią się od tych sprzed roku na tym samym etapie ciąży. Jak bardzo poprzednie doświadczenie wpłynęło na moją postawę, uczucia.
Nieustannie wierzę, że jestem pod Bożą opieką i że Bóg Ojciec ma dla mnie swój doskonały plan. Nie wiem czy i w którym momencie w planie tym jest też potomstwo, ale staram się ufać niezależnie od okoliczności. I w momentach smutku, który dopada mnie znienacka i wciska łzy pod powieki przywołuję się do porządku. Modlę się, żeby Bóg tchnął nowe życie, a jednocześnie chcę się poddawać Jego woli. Pragnę zostać mamą, a jednocześnie mam obawy jak sobie z tym poradzę/poradzimy. Kiedy pomyślę, że przez kolejnych 9 miesięcy miałabym żyć w takiej wielości skrajnych emocji to aż się wzdrygam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *