ciąża,  dziecko,  macierzyństwo,  podsumowanie

Narodziny Małego Brata. Coś się kończy, coś się zaczyna

Oto stało się!

Jesteśmy już w komplecie!

Po tygodniach leżenia i niepewności, czy aby Mały Brat nie urodzi się za szybko, ostatecznie przyszedł na świat z początkiem 42 tygodnia ciąży.

PORÓD

Zgodnie z zaleceniem zgłosiłam się do szpitala w 7 dobie po terminie. Dzień później miałam dostać oksytocynę, bo według lekarzy mój organizm był już przygotowany na poród, brakowało tylko skurczy. Tuż przed podaniem oksytocyny poprosiłam o lewatywę, która, czego się nie spodziewałam, w naturalny sposób rozpoczęła akcję porodową! Indukcja nie była już potrzebna, akcja rozegrała się błyskawicznie. Całkowicie naturalnie, w niecałe trzy godziny od wejścia na porodówkę, było po wszystkim. 

Młodzieniec miał 54 cm i ważył 3190 g. Kilka razy usłyszałam od lekarzy, że jestem stworzona do rodzenia dzieci;)

Przyznam szczerze, że całą ciążę modliłam się, żeby urodzić naturalnie, szybko, bezboleśnie, bez konieczności wywoływania i podawania znieczulenia. I właściwie niemal wszystko stało się faktem poza bólem, który i tak nie był taki najgorszy. 

Wielkim wsparciem była dla mnie położna ze zmiany w szpitalu. Miałam prawdziwie poczucie, że wie, jak mi pomóc i że rodzimy razem.

KORONAWIRUS A POBYT OJCA DZIECKA W SZPITALU

Rodziłam z początkiem sierpnia 2020 i trafiłam na moment, gdy mogłam zadzwonić po Męża, gdy skurcze były już regularne. O 13:30 wszedł na salę porodową odziany w szpitalny zielony fartuch i maseczkę. O 14:25 zobaczył syna, a około 16:30, po kangurowaniu, musiał nas opuścić. Z powodu zakazu odwiedzin zobaczyliśmy się dopiero podczas wyjścia ze szpitala. Gdy przyniósł mi w międzyczasie opisaną moimi danymi torbę – zostawił ją na izbie przyjęć, skąd położne dwa razy dziennie zabierały pakunki i dostarczały na sale.

Widzę w tym wszystkim wielki pozytyw – nikt obcy nie kręcił się po naszej sali, nie obczajał innych mam prócz tej, którą odwiedzał, nie dokładał swoich bakterii do szpitalnej kolekcji i nie oglądał mnie ścioranej i obolałej po porodzie, z biustem na wierzchu podczas karmienia. Po narodzinach Małego Człowieka tak właśnie było i niemiło wspominam szpital po pierwszym porodzie. Tym razem czułam się bardzo komfortowo. Dla mam, które muszą zostać w szpitalu dłużej zrobiłabym wyjątek, ale ograniczyła odwiedziny tylko do jednej i tej samej osoby i ściśle przestrzegała godzin odwiedzin.  

KRWIAK PODOKOSTNOWY

Dzień po porodzie zobaczyłam wielkiego „guza” na główce synka. Lekarka wyjaśniła, że to wskutek urazu przy porodzie, ale że się wchłonie do sześciu tygodni. W dotyku był miękki i przypominał łóżko wodne – zebrana krew przemieszczała się pod wpływem ucisku jak woda. Synek wówczas nie płakał, czyli nie bolało go dotykanie – tak orzekł neonatolog. Nasza pediatra stwierdziła, że może wchłaniać się nawet rok, a jak się nie wchłonie to zwapnieje i zostanie na stałe w twardej postaci. To nas trochę przeraziło, bo główka byłaby wówczas bardzo zdeformowana.

Przez pierwsze trzy tygodnie nie zauważyłam, by krwiak się zmniejszał, ale w ciągu kilku ostatnich dni mam wrażenie, że znika w oczach. Wierzę, że to efekt modlitwy o uzdrowienie, którą powtarzam wielokrotnie, i w którą zaangażowała się koleżanka. 

PIERWSZY MIESIĄC Z NOWORODKIEM

Od czterech tygodni jesteśmy już w domu. Uczymy się siebie i widzę, że mam o niebo większy luz niż przy Małym Człowieku. Już się nie spinam i nie zadręczam czarnymi myślami o tym, jaką jestem złą matką, bo dziecko płacze, a ja nie wiem czemu i nie wiem jak mu pomóc. Płacze, bo może mieć sto powodów, a ja daję sobie prawo do tego, by nie odgadywać w lot, co dzieje się tym razem. Zauważam, że nasz dzidziuś generalnie uspokaja się na rękach i niespecjalnie lubi być odkładany, co szybko i skutecznie komunikuje. Wybawieniem dla moich rąk będzie chusta tylko na razie temperatury są zbyt wysokie i przegrzałabym dziecię dokumentnie. Od czterech tygodni karmię, przewijam, noszę, noszę, tulę, noszę. Staram się pamiętać o teorii „czwartego miesiąca” i to mi chyba pomaga przetrwać trudne chwile z noworodkiem. Mąż, Dzielny Tata, wspiera mnie jak może i wymienia, gdzie się da, jednak to matczyna klatka piersiowa wygrywa w konkursie „gdzie by tu usnąć”.

Maluch szybko przybiera na wadze i po kilku dniach wrócił do masy urodzeniowej, a po niecałym miesiącu przybrał kilogram.

Trochę ulewa po jedzeniu, ale nie każdym, więc na razie obserwuję. 

Ruchowo wydaje nam się bardziej energiczny niż Mały Człowiek i żywię ogromną nadzieję, że nie objawi się żaden kłopot z napięciem mięśniowym i potrzeba rehabilitacji.

REAKCJA STARSZEGO DZIECKA NA RODZEŃSTWO

Mały Człowiek zareagował na Brata z zainteresowaniem i czułością. Podchodzi, zagaja „hej bobo”, jak w książeczkach o Puciu, pomaga przy rożnych czynnościach pielęgnacyjnych. Czasem sam z siebie głaszcze dzidziusia albo daje mu buziaka w różne części ciała. Domaga się też indywidualnej uwagi i aktywności tylko ze mną, co jest na razie cholernie trudne do wykonania. Jak tylko się da to podczas karmienia czytamy razem, często tulimy, bo jedną rękę mam wolną, a raz udało mi się zostawić malucha z babcią i wyskoczyć z domu ze starszakiem. I tak jest lepiej niż się spodziewałam. Mały Człowiek wykazuje się zrozumieniem wobec sytuacji, że obecnie Mały Brat pochłania masę naszej uwagi. Wydaje mi się, że to w głównej mierze zasługa książki o Puciu, w której bohater opowiada o narodzinach swojego brata. Czytamy mu ją po kilka razy dziennie, bo takie ma życzenie, i opowiadamy dużo o naszym bieżącym życiu zapewniając go jednocześnie o miłości. 

WSPARCIE LOGISTYCZNE

Logistycznie ogromnie wspierają nas moi teściowie. Mamy pyszne obiady, często z dostawą do domu, oraz pomoc w postaci spacerów z Małym Człowiekiem. 

Mieszkanie nie lśni czystością, delikatnie rzecz ujmując, ale przecież są rzeczy ważne i ważniejsze;)

Tydzień temu Dzielny Tata wrócił do pracy, na razie zdalnie, co już mocno odczułam, gdy obaj synowie potrzebowali mnie na już, sygnalizując to głośnym szlochem. Na razie nie ogarniam wyjścia na spacer z dwójką dzieci. Tylko raz w tym tygodniu udało mi się zapakować chłopaków w podwójny wózek i wyjść pod blok na godzinę, ale wyłączne dzięki temu, że Mąż pomógł przy ubieraniu. Wiem, że wszystko jest kwestią praktyki, staram się patrzeć pozytywnie i nie frustrować swoim nieogarnięciem. Wszak jeszcze trwa połóg, czas powrotu „do siebie”.

POŁÓG

Tym razem nie czuję takiej burzy hormonów i zmiennych co pięć sekund emocji. A może nie mam czasu na ich rozkminianie;) Fizycznie, mimo szycia, dochodzę do siebie szybciej i lepiej niż dwa lata temu. Za szybko zaczęłam podnosić Małego Człowieka, co natychmiast odczuł mój organizm i zareagował bólem podbrzusza i obfitym krwawieniem. Nie wolno chojraczyć.

Jako że w tej ciąży przytyłam więcej niż poprzednio to i powrót do wagi sprzed ciąży będzie dłuższy. Już to widzę, ale z tym też mam luz.

NA KONIEC

Niechybnie coś się skończyło i coś się zaczęło. Żegnaj życie z jednym dzieckiem, witaj przygodo z dwójką!

Tym wpisem zamykam kolejny rozdział mojej blogowej opowieści. Na jakiś czas zawieszam pisanie, bo znam siebie i wiem, że będzie mi ciężko zrezygnować ze snu na rzecz aktywności na blogu. Nie żegnam się zatem, tylko piszę: do napisania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *