poronienie,  życie

Co czuję dzisiaj, 2 lata po stracie pierwszego z trzech aniołków?

Mijają dwa lata odkąd popełniłam pierwszy wpis na bloga. To był post pełen radości i podniecenia – najprawdopodobniej miałam zostać mamą! 
Gdy sięgam pamięcią bardzo wyraźnie widzę siebie w tamte listopadowe dni. Życie moje i mego kochanego Męża miało się diametralnie zmienić i ja się z tego tak bardzo cieszyłam! 
Pod nasz dach miała zawitać maleńka istotka. 
Upragniona i oczekiwana. 
A potem bach i ocieranie łez po stracie. 
Kto by przypuszczał, że przez te dwa lata tak wiele się wydarzy? 
Dziś jestem trzydziestopięcioletnią (już niebawem!) kobietą, od 3,5 roku żoną tego samego, pierwszego Supermęża i mamą trzech aniołków. Co poniektórzy powiedzieliby, że jestem nienormalna nazywając pięcio- czy sześciotygodniową ciążę dzieckiem. Ich sprawa. 
Co dziś czuję? 
W tym momencie ulgę. Ulgę, bo poszukiwania przyczyny poronień na ten moment uważam za zakończone. Wiemy, że na 99% zawiniła genetyka, którą można opanować, jednak trzeba włożyć w to trochę wysiłku. Ulgę, bo teraz wiem ile szkody mogły wyrządzić dziecku moje nieleczone choroby. Ulgę, że ciąże kończyły się zanim na trójwymiarowym USG mogłam zobaczyć maleńkie rączki, maleńkie stópki, zanim  poczułam kopanie w brzuch. 
Czuję też wdzięczność, że przez te dwa lata udało nam się przejść razem, że nasze małżeństwo jeszcze się umocniło, że teraz oboje bardzo dobrze wiemy jakim darem jest dziecko, i że nadal naprawdę pragniemy zostać rodzicami. Wdzięczność, bo od niespełna roku zmieniłam nawyki żywieniowe, generalnie zaczęłam dbać o siebie. Wdzięczność, bo trudne doświadczenia zbliżyły nas do Boga, po potrafimy razem, na kolanach, modlić się o moje uzdrowienie i o nasze potomstwo. Wdzięczność, bo zaczęłam bardziej doceniać rodzinę samą w sobie – mamę, tatę i rodzeństwo – swoje i Męża. 
Czuję powołanie do tego, żeby przekazywać swoją historię dalej, bo wiem, jak bardzo ja potrzebowałam jakiegoś naprowadzenia. 
Czuję spokój i pokój, bo jestem przekonana, że Bóg Ojciec ma dla nas plan doskonały i czasem blokuje nasze pragnienia i marzenia wiedząc, że to nie najlepszy moment na ich realizację. 
Czy czuję smutek? Na co dzień nie. Czasem, ale już bardzo sporadycznie, zdarza się, że widząc kobietę w zaawansowanej ciąży moje serce przeszywa ukłucie a dusza wzdycha. Czekam jednak cierpliwie na moją kolej. 
Czy czuję złość na Boga? Nie. To nie od Niego pochodzą nasze choroby, wręcz przeciwnie, On daje uzdrowienie i właśnie teraz o to się modlimy. Nie rezygnuję z dostępnych środków naturalnych czy medycznych czekając biernie na cud, ale ostrożnie i świadomie podejmuję działania zdrowotne. 
Dziś też czuję się gotowa na podjęcie trudu macierzyństwa. Dotarło to do mnie niedawno, kiedy zajmowaliśmy się siostrzeńcem mego Męża, tym szkrabem, który rodził się, gdy ja traciłam drugą ciążę. 
Co dalej? 
Trzeba mi też wykonać kilka dodatkowych zleconych badań, chciałabym skonsultować się z innym genetykiem i dietetykiem, żeby mieć pewność, że właściwie jem i suplementuję to, czego mój organizm nie przetwarza poprawnie. 
Pojawia się we mnie pokusa planowania, że do tego i tego miesiąca czekamy, w tym i w tym zachodzimy w ciążę, wtedy a wtedy idę na L4 i czekamy na narodziny urządzając w ostatniej chwili pokój dziecięcia. Natychmiast po przemknięciu takich myśli kasuję je i mówię sama do siebie – nie planuj, już planowałaś i co?  
Czego sobie życzę?
Zaufania.
I tego, że będę mamą ziemskich dzieci.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *