Co może zmienić się po narodzinach dziecka?
Miałam małą przerwę w notowaniu swoich luźnych myśli, bowiem weekend był bardzo aktywny.
Wczoraj w pracy, kiedy po otwartym pytaniu kolegi omal nie przyznałam się, że jestem w ciąży, ale udało mi się zachować jeszcze tego niusa dla siebie, wywiązał się temat rodzicielstwa. Od dawna wiadomo, że chciałabym być matką Polką; oczami wyobraźni widzę siebie pchającą wózek, z brzdącami uczepionymi do moich nadgarstków i siatami z zakupami wypełniającymi po brzegi każdą wolną przestrzeń dziecięcego pojazdu.
Nie mamy samochodu, więc tak to pewnie będzie wyglądać;-)
Gdyby ktoś pytał – tak, właśnie dlatego go nie mamy, że jest nam zasadniczo niepotrzebny, a skoro dajemy sobie radę bez, nie planujemy jeszcze zakupu.
W każdym razie, rozmawialiśmy o rodzicielstwie w kontekście tego, jak zmienia się życie. Moja koleżanka, mama kilkulatka, stanowczo orzekła, że kiedy na świat przychodzi dziecko (a nawet dużo wcześniej, jeśli ciąża jest zagrożona) świat się zmienia zupełnie i lepiej, żebym zapomniała o swojej nadaktywności:))
Fakt, ja, my (w sensie ja i mąż) kalendarz zapełniony mamy po brzegi, wierzymy, że dobrymi sprawami, ale jednak wypełniony. Trudno mi sobie wyobrazić, że oto z dnia na dzień wyłączam się na pół roku, rok (??#@$#!!^%$&^) i skupiam na zmienianiu pieluch, gotowaniu, bardziej niż do tej pory, urozmaiconych obiadów i wydzieraniu na sen wolnych chwil z dnia. Trudno, ale równocześnie wiem, że dziecko to druga, po mężu, najważniejsza istota, do tego zupełnie zależna, więc koniec z powrotami po nocach, spontanicznymi wypadami tu i ówdzie, słowem – pewną uroczą beztroską.
Ale sama tego chciałam, w teorii wiem, w co się pakuję, i mam nadzieję, że nie brzmi to jak marudzenie.
Dziś jestem już myślami u lekarza (wizyta jutro). Mam listę pytań, na które odpowiedź znajdę pewnie w Internecie, ale wolę je mieć „z pierwszej ręki”. Ach, nie mogę się doczekać! Jutro też, po raz pierwszy, w poczekalni u ginekologa będzie ze mną mój mąż. Historyczna chwila;-)
CO TERAZ CZUJĘ?
Ku pamięci zapiszę sobie, co mi w tym momencie towarzyszy:
1. Radość, niedowierzanie, wdzięczność, niepokój, ciekawość, miłość, ufność.
2. Mdłości. Cały dzień, od rana do wieczora, raz większe, raz mniejsze.
3. Ból brzucha. Dobrze opisują to już w sieci, że można go porównać do tego, który pojawia się podczas okresu (nie bójmy się tego słowa! Połowa społeczeństwa zna to z autopsji, a druga połowa z doświadczenia tej pierwszej połowy!). Czasami pojawia się też kłucie i ono mnie akurat niepokoi, ale do jutra staram się nie wymyślać sobie możliwych powodów.
4. Nadęcie. Mój brzuch przypomina balon. Smukła zwykle talia jest na urlopie, czuję się dosłownie opuchnięta. Jak tak staję przed lustrem i spuszczam z siebie powietrze, to autentycznie wyglądam jakbym już była w zaawansowanej ciąży! A to jeszcze nie teraz!!! To normalne? A może ja źle jem? Oto kolejne pytanie do lekarza.
5. Uczucie głodu. Mam wrażenie, że częściej niż wcześniej.
6. Rozdrażnienie. Choć to zweryfikuję dopiero po spowiedzi, bo czuję, że już potrzebuję zrzucić z siebie pewien balast, w skład którego wchodzi między innymi zniecierpliwienie, wredność i inne takie.
Ciekawe, co powie na to mój mąż;-)
Wiem, że część moich emocji współdzieli.
A tymczasem kończę na dziś, bo liczba słów się niebezpiecznie powiększa.